Zaskakująco fajne. Taki rock stadionowy nie jest gatunkiem który bym specjalnie lubiła i ta płyta zawiera też typowe brzmienia i elementy dla tego gatunku, które mnie irytują, ale słuchało się jej naprawdę przyjemnie i to w całości. Nie ma dla mnie numeru, który by odstawał. Nie wiem czy do niej wrócę, ale jak będę miała nastrój na taki klimat to być może tak. Cieszę się, że nadrobiłam ten klasyk bo sama bym go raczej nie wybrała, a było warto. Podoba mi się okłada.
Brzmi jak słoneczny, wakacyjny road trip.
Bardzo się ucieszyłam gdy trafił mi się ten album bo od dawna planowałam przesłuchać go w całości. Uwielbiam i mam ogromny sentyment do Smooth Operator - kojarzy mi się z moim chłopakiem, który słucha Sade i nocami spędzonymi w Zezie z przyjaciółmi gdy leciał tam ten utwór.
Płyta jest bardzo klimatyczna, chillowa. Czuć w niej też lata 80 co jest dla mnie plusem. Myślę, że będę do niej wracać, szczególnie do When am I going to make a living, Frankie's first affair i Your love is king. No i oczywiście Smooth operator. Te utwory spodobały mi się najbardziej, ale album broni się w całości.
Brzmi jak jesienny wieczór w jazzowym klubie w latach 80/90 i jak słoneczny poranek w kuchni która ma podłogę w czarno-białe kafelki i pachnie kawą i papierosami.
Znałam kilka utworów T.Rex wcześniej i mi się podobały, ale żadnego z tej płyty. Klimat jest bardzo fajny, brytyjski, ale żadna piosenka z tego albumu ze mną nie została, są dla mnie za bardzo monotonne i trochę męczące. Chórki i smyczki najlepsze.
Bardzo przyjemne jazzy. Najbardziej mi się podoba początek płyty.
Brzmi jak chill niedziela w domu.
Umęczon się tym albumem szczerze. Choć kilka utworów jest naprawdę fajnych i nowocześnie brzmiących jak np. Picture Book to część piosenek jest tak umyck umcyk irytująca i zestarzała, że ogólnie ciężko.
Nirvana to klasyk na tyle wielki, że aż unikałam słuchania całych płyt tego zespołu jako coś aż zbyt oklepanego (nie wiem czy wiecie o co mi chodzi, tak, raczej głupie podejście) chociaż znałam wcześniej i lubiłam sporo pojedynczych piosenek, głównie z telewizji muzycznych z dzieciństwa. Nie ma co się oszukiwać gitary i perkusja są zajebiste, Kurt jęczy i wrzeszczy, ale ma piękną barwę głosu i te jęki mi się podobają. Album przede wszystkim ma dużo ożywczej energii pomieszanej z rozdzierającym serce smutkiem (Something in the way tutaj widzie prym w łamaniu serduszka). Ogólnie trzeba mieć odpowiedni nastrój żeby tego słuchać bo jest to dobijająca muzyka według mnie, ale jest to na swój sposób przyjemne dobicie. Jedynie Endless, Nameless to już dla mnie za dużo. Odkryta Perełka, której wcześniej nie znałam to Stay Away.
Muzyka nawet ładna, ale głos niestety mocno irytujący.
Nie zirytował mnie ten album i mogłam go sobie słuchać w trakcie gotowania, ale nudy na pudy, za bardzo country dla mnie.
Kocham the Cure. Znałam kilka piosenek z tej płyty wcześniej, ale nie słuchałam w całości. Bytyjskie, ponure, nowofalowe, ejtisowe brzmienie, wspaniałe gitary i bass, wokal Roberta. Uwielbiam. Chociaż nie zawsze mam ochotę na tę płytę bo może dobijać. Część instrumentali mnie trochę przeraża i wolę Disintegration, ale i tak uważam, że każdy album The Cure zasługuje u mnie na pięć gwiazdek. Utwory które najbardziej mi się podobają to A Forest, M, Play For Today i In Your House. Kocham ten klimat.
Brzmi jakbym siedziała w swoim pokoju w brytyjskiej kamienicy w latach 80 w deszczowe po południe.
To są szanty. I to jeszcze w takim umpa umpa stylu. Myślę, że to mówi samo za siebie.
Świetna płyta od początku do końca. Chce się tańczyć, chce się skakać. Miałam od dawna Someone Great na playliście, ale nie znałam reszty piosenek. Momentami kojarzy mi się bardzo z polskim Pogodno, które też z resztą lubię. Ciekawe czy Budyń słuchał LCD Soundsystem?
Usunęłabym połowę piosenek które mi się nie podobają z części Andrzeja i połowę Big Boya i wyszła by wtedy genialna płyta na 5 o normalnej długości, a tak to jest tego za dużo. Ale i tak jest mnóstwo perełek. Andrzeja uwielbiam, tutaj jest często bardzo sensualny, do Big Boya byłam gorzej nastawiona, a okazało się, że super, bardzo energetyczny, świetne dęciaki. Miałam przesłuchać w całości już jakiś czas temu i teraz się udało. Myślę, że sporo piosenek z obu krążków trafi na moją plejkę.
Znam i lubię kilka piosenek Toma Pettego, ale nie znałam żadnej z tej płyty. Nic specjalnego. Momentami ma fajny klimat, często zbyt bluesowa. Może jego inna płyta bardziej by mi przypadła do gustu. Podoba mi się utwór American Girl.
Dobry rock and roll. Dużo bluesa, ale nie nudnego. Nawet instrumentale nie nudne. Super bębny i gitary. Słychać, że stare, ale ma to swój urok. Nie znałam nic wcześniej z tej płyty, przyjemnie było posłuchać. Z drugiej strony, przy drugim przesłuchaniu już trochę meczy i jest to trochę dziado rock. Znowu wahałam się między 3 a 4, ale ostatecznie staram się być dosyć surowa. Mocna trója.
Lata 80, Wielka Brytania, Dęciaki - gitówa. Znałam wcześniej tylko Our House, które bardzo lubię. Zastanawiam się między 3 a 4. Super klimat, fun album, ale z drugiej strony są też trochę męczący i monotonni, nie ma wytchnienia na tej płycie. Myślę, że będę wracać do dwóch piosenek z tej płyty, ale nie wiem czy do większej ilości. Chociaż może.
Queen w swojej średniej odsłonie.
Stylowy, słoneczny, super female energy.