Hot Shots II
The Beta BandChociaż różnorodny to spięty onirycznym klimatem. Squares, Broke, Life on top
Chociaż różnorodny to spięty onirycznym klimatem. Squares, Broke, Life on top
Vibe jak Brooklyn z Disney+. Trochę za powtarzalny i w piosenkach i w pomyśle. Muzyka do sklejania blantów XD
Najpierw zabawa, a potem nuda i ego top
Dużo o Shreksie a i tak nic ciekawego
Garażowe granie = robota w kamieniołomach
Pov: jedziesz na koniu pilnować swojego stada owiec
Człowiek słucha i nie wierzy ile może się zadziać w 30 minut
Nie wiem kto się bardziej zmęczył - wokalista na koncercie czy ja słuchając tego albumu
Nie umiem sobie wyobrazić, że to kogoś ulubiony album
Poza Everything Means Nothing To Me nuda
3+, dobry początek, charakterystyczne brzmienie ale po pierwszych kilku utworach staje się zbyt powtarzalny
Nawet ok. Wydaje się dobrym wprowadzeniem dla osób, które nie lubią metalu
Ponad godzinny album i nawet sekundy nudy. Giga fan trąbeczek i instrumentów smyczkowych
Człowiek ma wrażenie, że bardziej niż o muzykę w tym albumie chodzi o ego wokalisty
Lepszy w bardziej dynamicznych utworach i dosyć nudny w tych wolnych. Dobry początek a potem już gorzej
Bardzo charakterystyczny ale nie w moim stylu
Monotonny i nudny - zupełnie nie moje klimaty. Patrzysz na album i tylko liczysz ile zostało do końca
Tak brzmi nieskończoność. Album poza relacją z fanami (live album) niczym się nie wyróżnia. Za fanów 2-
Dużo charakterystycznych brzmień, które ma się wrażenie, że wpłynęły na rozwój muzyki. Album bez wokalu, a zupełnie nie odczuwa się jego braku. Końcówka trochę za bardzo zwalnia
W końcu kobiecy głos ale to tyle
Running Up That Hill jest dobre ale to Cloudbusting jest on top. Bardzo dobre pojedyncze utwory ale coś jako całość nie gra - za dużo chaosu
Dziwnie mi z tym jak ten album nie jest w moim stylu i jak bardzo mi się podoba XD
Chyba za dużo ABBY na centymetr kwadratowy. Hity spoko ale żeby cały album? Naaah that's too much
Instrumentalnie spoko ale za dużo smętnego śpiewania. Poza "One" nic specjalnego
Samo gęste. Niby z 2005 a vibe jak z 2125. Mamma M.I.A.
Album ciekawszy niż nazwa zespołu. Fajny, amerykański i do pochillowania
Nie wierzę, że ten album nie został wykorzystany przez chińskie służby do torturowania szpiegów. Szanty mają specjalne miejsce w piekle a te wanna be szanty już chyba pod samym Lucyferem grajcują
Niby się dzieje dużo ale jakoś tego nie czuć. Nigdy nie byłem fanem gitar i guess
Mega perkusja. Dużo zabawy i muzykowania. Nawet instrumentale mnie nie przymulają, a trwają po 7 minut
POC: Chillujesz przy spokojnym graniu i nagle harmonijka na full niszczy twoje uszy
Najpierw pomieszanie ciekawych zabiegów z mega denerwującymi dźwiękami. Potem im dalej w las tym więcej nudy
Mieć taką piękną okładkę i nagrać płytę bez żadnego wyrazu to trzeba jednak umieć