Nevermind
NirvanaNo to mamy dobry początek. Wiadomka, album świetny absolutnie i nie ma co tu wiele się rozpisywać.
No to mamy dobry początek. Wiadomka, album świetny absolutnie i nie ma co tu wiele się rozpisywać.
Nie jest to zły album, to na pewno. W kontekście roku 1990 i tego co wtedy było, to jest nawet album dobry. Muzycznie. I to bardziej w kontekście techniki muzycznej, bo mało to chwytliwe. Lirycznie jakoś nie powala. Niemniej jednak w obliczu roku 2022, ale i nawet trochę w obliczu tego co wychodziło w rapie amerykańskim parę lat przed i parę lat po 1990, nie jestem w stanie wystawić więcej niż 3.
Fenomenalny album. Na pewno często wrócę. Bogactwo melodii i przenikanie się gatunków, przyjemna warstwa liryczna, zdecydowanie magnum opus Genesis. Takie ciekawe rzeczy pod względem muzycznym tam się działy, że aż ciężko było się skupić na czymkolwiek innym niż słuchanie. Każdy tam dał popis swoich najlepszych umiejętności. Pierwszy i trzeci utwór zdecydowane topki z albumu, do których z chęcią wrócę. Na minus przedłużone niektóre kawałki, moim zdaniem na siłę. Niemniej jednak wydaje mi się, że nie mógłbym temu krążkowi dać czwórki i spać spokojnie.
Wiem, że ta opinia może niektórych oburzyć. Ale zastanawiałem się bardzo długo co temu wystawić. Ogólnie Deep Purple było mi raczej obojętne, parę kawałków na krzyż było dla mnie całkiem spoko. Starałem się bardzo podejść z otwartą głową do tego albumu, ale słuchanie tego było fizyczną i psychiczną nieprzyjemnością. Nie dość że album koncertowy, a powiedzmy sobie szczerze - koncertowe są zwykle dużo gorsze, to jeszcze z japońską publicznością, która nie dość że ma słabe wyczucie rytmu najwyraźniej, to jeszcze brzmi jakby tam było kilka osób na krzyż, i to niezbyt podekscytowanych. Do tego ma powtórzone te same piosenki, bo to jeszcze wersja Deluxe nie wiedzieć czemu. I jeszcze trwa nieco ponad 2 godziny... Ale to wszystko dałoby się jakoś znieść, gdyby tego się słuchało w miarę przyjemnie. Ale nie do końca wiadomo, czym to ma być. Ani to nie jest jakieś ciekawe eksperymentalnie, bo są lepsi, ani nie jest jakieś imponujące technicznie (choć to utalentowani muzycy), ani to chwytliwe (bo są setki bardziej słuchalnych zespołów z tego okresu). I wydaje mi się, że album się robi coraz gorszy, a to wycie wokalisty w jednej z piosenek już przelało czarę goryczy. Riffy są całkiem fajne czasem, ale są zepsute przez nudną dalszą melodię, dziwaczną strukturę albo (subiektywnie) nieprzyjemny wokal. Myślałem czy dać 2 czy 1, ale 2 dla mnie byłoby albumem, który jest słaby, ale nie mam nieprzyjemności z słuchania - a tutaj czekałem, aż to się skończy, żeby posłuchać cokolwiek innego.
Bardzo przyjemny album. Bardzo spójny i ma niesamowitą atmosferę (szczególnie jeśli by go słuchać na spacerku w jakiś deszczowy dzień). Oczywiście to czysto subiektywne, ale nie zgodziłbym się, że jest depresyjny - z pewnością jednak zdolny do wywoływania intensywnych emocji, również negatywnych. Od strony technicznej jest to bardzo solidne. Krążek reprezentuje fajny dualizm - jest kilka hitów, a jednocześnie całościowo jest spójny i utwory są do siebie dość podobne brzmieniowo. Jakoś nigdy nie słuchałem sporo The Cure, a jak już to innych kawałków raczej, lecz cieszę się, że to się zmieniło. Z chęcią wrócę. Myślę, że dałbym 4.5 jakbym mógł, a tak poprzestanę przy solidnym 4
Mało do dodania w stosunku do poprzedników. Take me Out super, Jacqueline też bardzo fajne, nie ma tu złych kawałków, ale nie zapada w pamięć. Pewnie inaczej bym to odebrał słysząc to przy stanie muzyki na rok 2004, a nie w 2022. Dużym plusem jest to, że trwa 40 minut, przez to piosenki się nie dłużą. Niemniej jednak zasadniczo brzmią podobnie i są mało charakterystyczne, mimo przyjemnego wokalu i wesołego brzmienia. Znowu szkoda braku połówek - 3.5 jest tu idealną wg mnie oceną.
Dokładnie to, czego się spodziewałem, w końcu Cohen to Cohen. Tu w swoim młodszym wydaniu, wg mnie bynajmniej nie lepszym. Cohen nie potrafi śpiewać dobrze. Dlatego zapewne jest tak monotonny, żeby nie wychodzić poza wąski zakres, w którym jakoś brzmi. Oczywiście melodie nudne, tekst też nie jest jakoś tak porywający czy ambitny znowu, żeby to rekompensował - lepiej już poezję sobie poczytać. Nie słucha się tego nieprzyjemnie, nigdy nie wrócę. Cohen jest spoko jako element jakiejś dużej składanki, ale jako cały album to nie działa. Zwłaszcza ten album, bo przeczuwam, że będą kolejne (lepsze). Dałbym 1.5, gdybym mógł. Z 1 nie przesadzajmy, jako muzyka w tle to w miarę działa.
Bardzo mi się przyjemnie tego słuchało. Wydaje się, że jestem w gronie nielicznych, którzy nie słyszeli tych gości nigdy (poza jakimś featem jednym) wcześniej. Bardzo wesoły vibe, te synthowe wstawki mi się mega podobają, kilka przyjemnych hiciorków. Nie jest to album przełomowy, ale czy musi być? Większość na razie nie była Solidną 4 wystawiam, chętnie wrócę.
Najtrudniejsza ocena dotychczas. Z jednej strony jako zagorzały słuchacz metalu od dawien dawna, nie przepadam za Metallicą i uważam, że mało jaki zespół jest tak overrated. Obudzony w środku nocy wymieniłbym 100 subiektywnie przyjemniejszych zespołów metalowych. Nie jest ona w top 5 zespołów na M, nawet nie wiem czy jest najlepszym zespołem na "Me", bo istnieją Meshuggah i Megadeth i choć nie jestem jakimś die-hard fanem obu, to zdecydowanie wolę odpalić je niż Metallicę. Z drugiej strony, "Master of Puppets" należy jeszcze do tych lepszych albumów, zanim się skomercjalizowali. No i Metallica to pewien entry point do metalu i zespół popularyzujący gatunek od zawsze, więc za to im chwała. Album jako całości słucha się w miarę przyjemnie, jak na Metallicę, pozycja tego krążka jako klasyki thresha jest niepodważalna. Wiele o zawartości nie trzeba mówić, jaki MoP jest każdy widzi. Nie zgodzę się absolutnie z tezami, że to najlepsze co metal spotkało, że są w czymkolwiek najlepsi (technicznie, lirycznie, brzmieniowo, wokalnie), że są wyjątkowi, że w dzisiejszych czasach nie ma takiej muzyki - akurat metal rozwija się zajebiście i od "Master of Puppets" do dnia dzisiejszego pojawiło się mnóstwo zajebistych i unikalnych zespołów, albumów, podgatunków etc. I zapewne pojawiać się będzie. Dlaczego 3/5? Dałbym takie 2.5, a że nie mogę, to daję 3, ponieważ: 1) Zapewne nie będzie w tym zestawieniu dużo metalu, a ten co będzie, będzie popowy lub heavy metalowym klasykiem, powtarzanym w radiach do znudzenia 2) Zapewne będzie więcej albumów Metallici, w tym niestety te nowsze, więc trzeba mieć skalę - nie wszystkie nowe albumy zasługują na 1 3) Bo mimo wszystko biorąc pod uwagę, że zapewne zarzucą nas jeszcze 2 albumami Cohena, kilkoma albumami Beatlesów itp., miło posłuchać jakiegoś metalu :P Ale jeśli to byłby challenge typu 1001 best metal albums, dałbym 2/5. Bo naprawdę mamy 2022.
No to najniżej oceniany album na razie mamy, heheh. Dając 2 zawyżam średnią na razie. Nie zgodzę się z opiniami poprzedników, że to nie ma miejsca na liście 1001 albumów. Doskonale ma tam miejsce, mało tego - niewyobrażalnie bardziej na to zasługuje niż enty album Neila Younga czy Cohena. Dlaczego? Bo album ten przyczynił się do pchnięcia do przodu gatunku. Niezależnie od tego, jak się tego słucha, chłopaki przenieśli punk w rejony bardziej hardkorowe, więcej BPM, więcej agresywności, więcej punku w punku. Polecam w ogóle poczytać historię zespołu, naprawdę śmieszne momentami. Czy umieją grać? Nie, absolutnie. Masakra. Czy wokal jest przyjemny? Dupy nie urywa. Czy wystawiłbym temu 1? Absolutnie nie mogę - jest to album nie tylko istotny dla gatunku, ale też wcale nie tak nieprzyjemny do słuchania. Kilka kawałków ma naprawdę ciekawą lirykę i całkiem cytowalne cytaty można z tego albumu wycisnąć, choć faktycznie zrozumieć ze słuchu ciężko. Nie będę pewnie wracał do jakichś pojedynczych kawałków z niego już pewnie, ale nie żałuję odsłuchania tego nihilistycznego clusterfucku. Ogólnie słuchanie całości przypomina mi akcję, gdy spotkaliśmy w zoo małpę, która się zesrała na rękę i to zżarła. Ta płyta wywołuje podobne emocje - zdziwienie, lekkie przerażenie, ale też lekką fascynację tak jawnym nasraniem na normy społeczne (czy w tym przypadku muzyczne). I czuję pewien podziw w stosunku do muzyków, którzy tak jawnie i świadomie łamią zasady.
Wreszcie kobieta na tej liście :D Jest moodzik. Ale generalnie brzmi bardzo dobrze, gitarowe segmenty są fajnie zrobione. Album jest stabilnie dobry. Spellbound i Arabian Knights to zdecydowane highlighty. Niby punk, ale faktycznie ma taki goth vibe, choć się podobno od tego odcinają - nie mi oceniać, czy słusznie. Może byłoby to 3.5, ale 3 to za mało w obliczu poprzednich moich ocen
Nudy na pudy. Mało co aż mogę powiedzieć. Tak se przeleciało. Beatlesów naprawdę lubię, ale płytka ma stałe brzmienie, niestety mało pasjonujące. Lirycznie to też nie powala w wielu przypadkach. Co innego odsłuchać tej płyty w roku wydania, co innego teraz. Dałbym 2.5, ale w obliczu kilku dużo lepszych albumów Beatlesów, jakimi nas zarzuci challenge, leci 2.
Jak nie próbują improwizować i kombinować, to mogą jednak coś słuchalnego stworzyć. Wciąż nie lubię Deep Purple, ale album się trzyma technicznie, brzmieniowo i wokalnie przyzwoicie.
Trudne do oceny. Nie znałem zbytnio Roxy Music poza paroma hitami. Mi się wokal podobał, album był na tyle eksperymentalny, że się nie nudził. Jednocześnie nie wiem czy do niego będę wracał często. Idealne byłoby 3.5, tutaj dam 4 bo jak na 1973 bardzo nietypowe.
Wiadomo, że trzeba oceniać też trochę z perspektywy czasu. Brzmi sztampowo, bo oni kreowali te trendy. Piosenki brzmią podobnie do siebie, to prawda, ale album trwa 30 minut, więc się nie dłuży. Album nie jest przełomowy z perspektywy słuchacza 2022, ale za to jest przyjemny, wesoły, fajne gitarki, pewnie wrócę, Ramonesi spoczko zawsze, czwóreczka, acz nie taka mocna.
Ani ziębi ani grzeje ta płyta. Jest parę fajnych kawałków i parę nieprzyjemnie smyrających w uszy.
Pink Floydzi to zespół, który według wszystkich znaków na niebie i ziemi powinienem lubić. Jednak mimo kilkukrotnych podejść nigdy polubienie ich mi się nie udawało. Odsłuchanie tego albumu w całości mega mnie zaskoczyło - porcja naprawdę solidnej muzyki, świetna produkcja, kocham concept albumy i koncept tego albumu. Nie jest to jednak wciąż w 100% moja bajka i może nigdy nie będzie. Nie wiem z czego to wynika. Może dokonywane w ostatnich latach próby zderzania się z muzyką, której nie cierpiałem zwykle jeszcze bardziej niż Floydów jakoś te horyzonta poszerzyły? Nie uprzedzam faktów. Zobaczymy jak Dark Side of the Moon. Ale wystawiam uczciwą czwórkę, nawet 4.5 jeśli by można było.
Tak se przeleciało. Nie mam nic do dodania, czego poprzednicy by nie powiedzieli.
Najgorszy album jakiego słuchałem w życiu. Lubię hardkorowe rzeczy muzycznie z różnych gatunków. Nie chodzi mi nawet o brak melodii, tylko o brak jakiegokolwiek konceptu za tym idącego. To nie jest jakieś świadome łamanie zasad muzycznych, oni dmuchają w trąbki i trąbki pierdzą. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wrzucenie tego do tego challenge'u przez autora to łechtanie swojego ego "hehe, ludzie nie rozumiejo, a to taki album cudny". No właśnie rozumiem - nie mam nic do tego że komuś się podoba. Ale mam coś do tego, że ten album na liście jest, mimo że to lista albumów z muzyki popularnej, a tego nawet nie ma na streamingach. Obecność tego albumu w tym wyzwaniu to splunięcie w mordę wszystkim cudownym albumom, których tu nie ma.
Nic nie pamiętam już z tego albumu, a słuchałem go dzisiaj. Ale słuchało się całkiem przyjemnie, taka niekontrowersyjna muzyczka, ładny głos ale nie jakiś wybitny... Słaba trójka
Słaba czwórka, ciężko mi uzasadnić ten wybór. Nie ma żadnego wyróżniającevgo się utworu, ale słuchało się znacząco przyjemniej niż wielu albumów dotychczas ocenionych na 3. Jest bardzo spójny brzmieniowo, wokal mi się całkiem podoba. Może nieco na wyrost oceniam, ale co tam.
Bardzo ciekawy album. Reprezentuje taki przekrój gatunków, że widać, że jest to celowe - więc paradoksalnie tworzy się nowy koncept oparty na braku konceptu. Nic nie odstaje na plus czy na minus dla mnie, ale wszystko brzmi mocno unikalnie. Przyjemnie się tego słucha i zdecydowanie ma to miejsce w challenge'u. Niemniej jednak brak elementów wybitnych, a także fakt, że sam wokal, aranżacje itp. nie są dla mnie na 5, uważam, że normalna czwóreczka jest tu adekwatna.
Szok. Nie znam dobrze trip hopu, ale wszystkie klasyczne albumy, jakie z tego gatunku słuchałem bardzo mi się podobały. A tutaj mamy właściwie gościa, który wymyślił nazwę i w dużej mierze wymyślił brzmienie! I to brzmi dobrze, a nie sztampowo. Atmosfera jest niesamowita. Tempo jest tak zróżnicowane, że właściwie się w żadnym momencie nie znudziłem. Nie ma tragicznych utworów ani zapychaczy. Parę jest po prostu fenomenalnych - Building Steam With A Grain of Salt czy Stem / Long Stem (Medley). Ale gość osiągnął tu idealny balans między posiadaniem charakterystycznego brzmienia i posiadaniem unikalnych piosenek, niezlewających się tak jedna w drugą. Z tego co widzę album był przyjęty bardzo dobrze i zupełnie ma swoje miejsce tutaj, biorąc pod uwagę opinie publiczności i krytyków. No i stworzył podwaliny dla instrumentalnego hip hopu. Ja sam uczciwie daję 5. I to mocne 5.
Nie moja bajka jako gatunek, ale w sumie za to fajne latanie po różnych językach, wesoły vibe, przyjemne rytmy i parę oczywistych bangerków daję słabiutką czwórkę.
Nie jest to album na 4, bo niektóre utwory to naprawdę elevator music. Ale mocne 3, bliżej 3.5 nawet, bo są też świetne utwory jak "Don't die just yet". Wstawki "bondowe" mega spoko. Bardzo nierówny albumik
Znałem. Nick Cave jest świetny, mega klimat, faktycznie album ma sens głównie liryczny i słuchanie go ot tak w tle nie pozwala w pełni doświadczyć jego jakości. Wokalistki pasują do utworów, w których są. Album mroczny, brutalny, nietypowy. Highlighty - Song of Joy (świetnie się tam rozwija akcja) i Death is Not The End
Głos mnie nie przekonuje, minimalistyczne melodie też nie. Spać mi się zachciało jedynie, żaden utwór nie zapadł w pamięć, nigdy nie wrócę z własnej woli. Ale też nie słucha się nieprzyjemnie. Idealne na 2.5, za mało na 3
Oldskulowe strasznie. Fajne rytmy ale przyznam że po 1 wole nowa szkołę hip-hopu niz stara, po drugie nawet w starej sa lepsze hiciorki. Ale słuchało się przyjemnie, klasyczna i fajowa struktura rymów, poniewaz jednak nudzil mnie ten albumik, to 3
Niektóre kawałki były słuchalne i dałbym 3 za te nietypowe instrumenty czasem, ale ostatni kawałek (czy raczej kawał, bo ciągnął się przez długie 19 minut) kompletnie zepsuł mi przyjemność z tej płyty.
Nierówny album. Niektóre kawałki ze smyczkami bardzo mi się podobały, niektóre miały dziwny mix i bardzo nużyły, a wręcz były nieprzyjemne. W sumie jak na popo-coś, za mało są chwytliwi. Uczciwa trójeczka.
Z niewiadomych mi do końca powodów przemówił do mnie ten krążek. To nie jest nic nadzwyczajnego, ale słuchało się ponadprzeciętnie fajnie. Ma taki przyjemny garażowy vibe. Głos wokalistki też mi podszedł, nietypowy. Daję słabe 4.
Ojjjj Simon i Garfunkel i to jeszcze ta konkretna płyta. Z mojej strony to oczywiste 5, mam do nich słabość, nie trzeba dużo mówić
Nie dość że ogólnie to jest jakiś randomowy średniak, to jeszcze słuchało mi się nieprzyjemnie. Nic odkrywczego, nie działa dla mnie nawet jako muzyka w tle.
Trudne do oceny - z jednej strony podobało mi się bardziej, niż niektóre albumy, którym dawałem 3. Z drugiej, nigdy tego już sobie pewnie nie włączę - nie na tyle ciekawe by słuchać aktywnie, nie na tyle przyjemne żeby słuchać w tle. 3.5, ale 3 here.
Przeciętniak. W 1969 pewnie bardziej imponujący. Trochę punkowo troche rockowo, trochę punkowo, trochę psychodelicznie - ale w każdej z tych kategorii jest pełno lepszych przedstawicieli. Niektóre kawałki fajne, ale całość dość nudna. 3.5, ale za mało na 4.
Niełatwo było ocenić. Z jednej strony nigdy jakoś mnie Jay-Z nie kręcił. Tak samo braggi szeroko pojęte również nie - na wstępie zatem byłem mocno sceptyczny. Ale po odsłuchaniu muszę przyznać, że pod względem ciekawych bitów i latania po nich chłop sobie radzi. Biorąc pod uwagę to (oraz rok wydania) jest to dobra płyta tego wykonawcy i jest to uzasadniony klasyczek na scenie. Jest tu pare słabszych kawałków, ale też sporo naprawdę solidnych. Czy wrócę? Nadal nie jestem fanem, ale myślę, że słaba czwóreczka tu się nada
Fajny, agresywny grunge. Nie znałem kompletnie, więc przyjemne zaskoczenie. Nic szczególnie nie odstawało, właśnie troszkę nazbyt monotonne. Ale całkowicie przyjemna i niezbyt długa płytka, zasługuje na to 4.
Zeppelini są świetni jak zwykle. Choć przyznam, że tego albumu nie słuchałem w całości. Bardzo solidny krążek, zarzucający nas bangerem za bangerem. Mi z kolei bardziej podobała się pierwsza część albumu. Jest dosyć spore zróżnicowanie w typach utworów. Riffy są catchy, wokal oczywiście kozacki. Niemniej jednak trzeba przyznać, że ciągnie to się trochę zbyt długo i myślę, że wyrzucenie kilku utworów poprawiłoby przyjemność z słuchania albumu.
Jak mówi klasyk, nie trzeba dużo mówić. Każdy zna, zapewne każdy słuchał w dzieciństwie. Oczywiście że brzmi to trochę powtarzalnie, ale sam akurat nie czuję, jakoby się przedłużało. Bangery typu Californication albo Otherside mówią same za siebie. Rozdarty między 4 a 5, bo nigdy wielkim RHCPowcem nie było, w obliczu poprzednich ocen daję tę 5, bo bym żałował
Długo kminiłem co dać. Niesamowicie wciągające rytmy, przyjemne partie instrumentalne, pomaga fakt, że arabski i francuski to ładne języki. No i, co ważne, vibe jest mega przyjemny. Po prostu świetnie się tego słucha. Chętnie wrócę do niektórych kawałków. Kusiło dać 4, ale z drugiej strony, zapewne nie będzie takiego albumu już na liście 1001, więc co mi tam!
Przyjemny, mocny grunge. Bardzo agresywny, ale dobrze się słucha. Nie porwał mnie na tyle, żebym często wracał, nieco za duża powtarzalność - dlatego daję 4.
Massive Attack znam i bardzo lubię. Ba, uważam że Mezzanine jest jednym z moich ulubionych albumów i jest po prostu solidnie 10/10. Niestety, na tym krążku nie złapali jeszcze tego charakterystycznego brzmienia. Niektóre kawałki są mega klimatyczne i carry'ują album. Niektóre z kolei tak nudne, że aż męczące. Nie widać tu też takiego motywu przewodniego, jaki ich cechował w innej twórczości. Wiem, że stać ich na więcej. Dałbym 3.5, nie mogę, więc dam 3 - jeszcze jakieś ich albumy będą, to się zobaczy.
Nadal nie lubię klimatów bluesowych. Z jednej strony jest to bardzo sympatycznie brzmiące, z drugiej dość nudne muzycznie i powtarzalne. Przeleciało i puścił się jakiś kawałek, który był tak podobny, że nawet nie zauważyłem różnicy. Takie 3.5, ale bliżej 3, bo nigdy nie wrócę.
Prodigy nigdy mnie nie kręciło, tutaj też nie. Są wciągające traczki, ale na dłuższą metę dość męczący album. Nie odbieram jakości wykonania technicznego, fajna zabawa dźwiękiem (ale jako że do tego nie wrócę, nie mogę dać 4)
Tragiczny album. Na początek zaczynał się tylko jak nudny soundtrack z jakiegoś rom-comu. Potem okazało się, że głos wokalisty jeszcze mi bardzo nie odpowiada, a szczególnie jak zaczyna się to wycie. Aranżacje muzyczne na wskroś nudne. Dałbym 2, ale biorąc pod uwagę, że już na początku albumu wypatrywałem kiedy to się skończy, daję po prostu 1
Nudy na pudy. Parę przyzwoitych kawałków i reszta wypychacze, które przeleciały bez wzbudzenia jednej emocji. Brzmi jak wszystko westernowe.
Brzmiało jak coś co mógłbym polubić, mimo najszczerszych chęci nie udało się. Ciekawe linie melodyczne, ale niezbyt interesujący głos, technicznie jakoś nie powala, koncepcji albumu też zbytnio nie rozumiem - wydaje się losową zbieraniną dość generycznych tracków.
Jak odkryłem, że końcówka płyty to już powtórzone utwory, to odetchnąłem z ulgą. Straszliwa kakofonia dla mnie, teoretycznie lubię takie klimaty, praktycznie tego się słuchać nie dało
Takie dziwne, oniryczne, tripowe, nie znałem zbytnio artystki, ale chętnie posłucham jeszcze więcej. Z jednej strony chillowe, ale z drugiej czasem angażujące - dziwne połączenie. Solidne 4
Wow, zaskoczyli mnie. Potężny, grunge'owo-rockowo-metalowy krążek. Pozamieniałbym trochę kolejność, żeby bardziej przepleść te mocne kawałki ze słabszymi, ale jest tu dużo solidnych utworków. Mocne riffy, koncepcja za tym jakaś stoi, niemniej jednak też przesłuchałem niemało z gatunku i nie siedzi mi na tyle, żeby dać 5.
W przeciwieństwie do Dude'a z Big Lebowski, nie mam nic do Eaglesów. Ale również jakiejś wielkiej sympatii. Oczywiście że Hotel California jest zajebisty. Wszystkie kawałki tu są przyjemne, ale żaden nie jest już jakimś hitem. Idealna muzyka do posiadówy czy przejażdżki - jednocześnie ambitniejsza, a nie tak kontrowersyjna. Niemniej jednak porwać nie porwało, daję po prostu 4.
Ten album był zupełnie nieremarkable. W sensie OK, ładnie zaśpiewane, ale daję 2 trochę z przekory - mam dosyć albumów w tym challenge'u, które brzmią jak nieinwazyjna muzyka w jakiejś kawiarni. Wolałbym już zaznajomić się z realnie przełomowym albumem, który mi się nie spodoba
Niby miało być śmieszne, ale jakoś mnie nie bawi, melodie nudne, głos mierny, szkoda się rozpisywać
Nic do dodania, klasyczek. Jak wchodzi Sultans of Swing to każdy robi cat jam
A bardzo elegancki albumik, serdeczna piąteczka. McCartney to McCartney, huh?
Patrząc na Wasze oceny i oceny krytyków byłem zszokowany - przecież ten album jest tak wybitnie oceniany, i to zarówno przez krytyków jak i publiczność! Nie wiedziałem więc co mnie czeka. Szczerze spodziewałem się, że albo znienawidzę go, albo go pokocham. Z takim nastawieniem usiadłem do tego albumu, by z każdą piosenką przekonywać się, że prawda jest zgoła inna - jest to do bólu zwyczajne i nieinteresujące. Ani bity mnie nie wkręcają, ani koncepcja, ani liryka, ani głos specjalnie. Nie drażni mnie ten album, także na 1 nie zasługuje, było parę fajniejszych kawałków, ale ogólnie chyba po prostu to nie mój gatunek. Jednocześnie przez samą popularność i oceny po obu stronach barykady krytycy-publika, mam wrażenie że zasługuje na miejsce w tym challenge'u
Fenomenu Elvisa nigdy nie docenię. Rozumiem, że on znaczył coś innego dla poprzednich pokoleń, ale w dzisiejszych czasach pełnych świetnej muzyki słuchanie Elvisa jest dla mnie straszliwie nudne. Brzmi jakby to była jedna piosenka przez cały album. Nieprzyjemne to nie jest, więc 1 nie dam, ale niesamowite nudziarstwo. Highlight - In The Ghetto.
Aż musiałem przeskoczyć żeby odsłuchać (nie pierwszy raz). Kocham ten album całym serduszkiem, na liście moich albumów 10/10 zdecydowanie ma swoje miejsce. Bardzo ciekawy głos, drastyczny acz pasjonujący koncept, szalone koncepcje liryczne, wszystko tu jest niesamowicie tripowe i wciągające. Brzmi kosmicznie - i to nie w stylu "tania space opera", tylko naprawdę niepokojąco obco. No i widać duże umiejętności techniczne artystów. Nawet nie wypada mówić tu, jaki utwór jest highlightem - tego albumu się słucha całego lub w ogóle.
Wow, zaskakująco fajne. Bardzo przyjemny głos. Nie jest to jakaś płyta, do której bym chciał wracać regularnie, ale słuchało się naprawdę miło
Przeleciało bez większego wow. Miało parę przyjemniejszych utworów, ale chyba koncept był fajniejszy niż samo wykonanie niestety...
A ten album Elvisa był trochę lepszy bo krótszy, ale wciąż powtarzalny w gruncie rzeczy i niczym mnie nie przekonujący...
Mało do dodania. Ledzi są zawsze świetni, choć to nienajlepszy z ich albumów, jakoś tak przeleciał
Se przeleciało. Rozumiem ze kiedyś mogło to być fajne, ale raczej z braku laku
Przyjemniejszy niż jego poprzedni album, ale dalej nudy
Bardzo przyjemne, nigdy nie odsłuchałem wcześniej pełnego albumu Janis Joplin. Charakterystyczny głos i chwytliwe melodie, czego chcieć więcej?
Bardzo funky :D Męczące dla mnie na dłuższą metę, ale miało swoje ładniejsze momenty. Myślę że słabe 3 tutaj, z naciskiem że to bardziej przez to że nie lubię gatunku, niż przez to że to słabi jego reprezentanci
Niesamowicie mi się podobało. Fajna zabawa muzyką, agresywne wokale, liryka zaangażowana politycznie stanowi bardzo miłą przerwę od setnego albumu o miłości. Zaczęło się z przytupem i potem trochę to straciło - inaczej bym rozłożył piosenki. Ale w gruncie rzeczy o takie albumy w tym challenge'u mi chodzi - coś do czego wrócę, oryginalne w sumie, nie słuchałem wiele podobnych rzeczy.
Ładny głos i tak dalej, ale rany, wszystko brzmi tak samo. Typowy soundtrack do romansidła jak sobie łażą po Paryżu i się kochają. Dać 1 w swojej skali nie mogę, bo to nie była jakaś kakofonia, zwyczajna nuda i pierd muzyczny
Ciężko mi powiedzieć cokolwiek o tym albumie. Nic mnie nie wciągnęło. Miałem wrażenie, że niektóre piosenki były lepsze od innych, ale już nawet nie pamiętam które. W gruncie rzeczy to jest typowy zespół, który jakby na koncercie wyszedł jako support to by człowiek powiedział "No mają jakiś talent, coś tam grają, fajnie". Ale w 1001 najlepszych albumów album, który brzmi jakby generowała go jakaś SI? Z takich pozytywów ponad 3 to ta ich adaptacja Scarborough Fair bardzo przyjemna!
Nie jest to płyta rewolucyjna, ale miły głos, przyjemne linie melodyczne i fajne zabawy dźwiękiem sprawiły, że nie była tak nudna. Stawiam 4, może w obliczu ostatnimi czasy do bólu przeciętnych albumów
Naprawdę mi się podobało. Nie tylko głosy 2 wokalistów fajnie się łączyły, ale wiele piosenek miało niesamowicie chwytliwe melodie. Do tego te skrzypce niekiedy. Spoko albumik, myślę że nawet dam 5, bo choć muzycznie to nie jest rewolucja, to słuchało się bardzo przyjemnie
Brzdąkanina. Widać, że skillowi gitarzyści i fajnie sobie eksperymentują brzmieniowo, ale się dłuży i w żadnym momencie nie wciąga
Ludzie czasem z politowaniem patrzą na George'a Michaela, a prawda jest taka, że on wypuszczal naprawdę solidne albumiki. Nie jest to groundbreaking, ale szło się wczuć i przyjemne melodie i kompozycja instrumentów.
Solidna porcja popu, który życia mi nie zmienił, ale zdecydowanie jest na poziomie akceptowalnym czwóreczkowo. Prince nie bez powodu był popularny.
Ech, nie sposób nie być tu subiektywnym - miłe wspomnienia z dzieciństwa. Porcja solidnego pop punku, album nie za długi, ma kilka oczywistych raczej bangerów. Ciekawa koncepcja, nienachalna długość. Ciężko mi nie dać 5
Ani ciekawego głosu nie ma, ani technicznie to nie jest dobre, ani chwytliwe, szczerze mówiąc nie wiem co jest w tym dobre, chyba tyle że nie trwa 1h10min. Szczerze to jest takie bezpłciowe, że daję nawet 2 na wyrost tylko dlatego, że to nieprzyjemne nie jest. Już tak mam dosyć tej muzyki, którą mogli by grać do kotleta w jakiejś knajpie...
Szalony matkojebca zwany Kostką Lodu!!! Uwielbiam tę płytkę, klasyka gangsta rapu w czystej postaci, 0 pozerki, sporo szokujących treści, a także relacji z tego co w sumie chłopaki doświadczali na co dzień. Klasyczne bity od Dr Dre się w sumie tak nie zestarzały, agresywny rap reszty chłopaków też zawsze miodne.
No ja nie mówię że to jest złe. Przyjemnie się słucha, tylko że brzmi tak jak 5 rzeczy, które już w ciągu tego challenge'u były. Warstwa instrumentalna i produkcyjna oczywiście bez znaczenia jak to w tym typie muzyki śpiewanej. Ale ze względu na ładny głos dam 3.
Dziwny album, ale wpadł mi w ucho. Śmieszne kompozycje i fajne riffy, niekoniecznie podszedł mi ten 20-iluś minutowy utwór. Niemniej jednak jak na tamten rok, brzmi to świeżo naprawdę. Mi głos wokalisty odpowiada akurat, ale jest to na pewno kontrowersyjny moment albumu
Jestem pełen zrozumienia dla nienawiści do Oasis. Wkurzający wokal, z dziwnym wymawianiem głosek, proste teksty, brzmienie będące podróbką Beatlesów i amalgamatem kilku innych zespołów. Pociągnęli Britpop w tą a nie inną stronę, fakt. ALE Ja po prostu lubię tę płytę. Nie brzmi unikatowo, rewolucyjnie czy coś. Ale najzwyczajniej subiektywnie uważam to za X minut muzyki, której dobrze się słucha. To X nie jest równe długości płyty, ale wcale mocno od niego nie odstaje.
Niektóre chwytliwe, ale muzycznie mega powtarzalne i nieinspirujące tak naprawdę (za to zainspirowane wieloma innymi, bo jak Tisek mówi - nawet ciężko zorientować się, co jest coverem, a co po prostu tak nieoryginalne)