Nov 13 2024
View Album
Revolver
Beatles
4
Nov 14 2024
View Album
Wish You Were Here
Pink Floyd
Monumentalny album. Początki prog rocka pokazują, jak ten gatunek powinien brzmieć - Floydzi wykorzystują wszystkie możliwości długiej, meandrującej formy zamiast przez 15 minut męczyć tę samą gitarę i nic więcej, jak to często ma miejsce w późniejszym rocku progresywnym.
Jest to kolejny album czerpiący z szerokiej tradycji muzycznej po to, żeby zbudować coś zupełnie nowego. Mocne inklinacje bluesowe (gitara w pierwszych utworach), jazzowe (saksofon) a nawet funkowe (późniejsza gitara), lirycznie i wokalnie czerpie z Beatlesów pełnymi garściami. A mimo to brzmi zupełnie świeżo i nowatorsko.
W tej muzyce można się roztopić, a jednocześnie wymaga dużej uwagi. Łatwo się dać zgubić 30-minutowej narracji Shine On You Crazy Diamond, wydaje mi się, że właśnie dlatego twórcy rozbili go na dwie części i dorzucili trzy piosenki w środku. Diamond mogłoby w pojedynkę robić za cały album.
Oni stworzyli muzykę rockową od nowa. Po Beatlesach być może najbardziej rewolucyjny zespół w historii zachodniej muzyki współczesnej.
5
Nov 15 2024
View Album
Heroes
David Bowie
Mam problem z tym albumem, bo wiem, że recenzją narażę się Cichemu (a co gorsze Julii).
Ja najzwyczajniej w świecie nie lubię Bowiego. W ogóle do mnie nie trafia to, co tworzył. Nudzi mnie i drażni. Pamiętam, że miałem jakieś podejścia, ale od razu odpuszczałem. Teraz przesłuchałem cały ten album z uwagi na naszą listę, ale okropnie się przy tym męczyłem.
Zawsze słuchając Bowiego mam wrażenie, że bardziej mówi, niż śpiewa oraz, że jego własna muzyka mu przeszkadza w tym śpiewaniu. Nie widzę żadnego połączenia pomiędzy ściężką instrumentów i jego głosem. Dla mnie nie ma w tym śpiewie głębi ani rytmu, często wydaje mi się, że krzykiem próbuje nadrobić niedostatki. Autentycznie zero przyjemności ze słuchania go, a nawet wręcz przeciwnie.
Zastanawiam się, co przegapiam w odbiorze jego twórczości, bo przecież cały świat się zachwyca i niemal każdy muzyk, który zaczynał karierę po nim, wymienia go jako dużą inspirację. Wydaje mi się, że słyszę nawet paralele u Sea Power (ci od muzyki do Disco Elysium), których uwielbiam. Ale Bowiego zwyczajnie nie łapię. Cytując Gałkiewicza z "Ferdydurke" Gombrowicza: "Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej niż dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje! Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?"
Momentami kojarzy mi się z poezją śpiewaną, którą ktoś specjalnie utrudnia i tworzy nieprzystępną, bo to bardziej artystyczne. Autentycznie nie rozumiem tego niesamowitego fenomenu Bowiego. I męczy mnie to, bo chciałbym widzieć to, co widzą w tym Ci ludzie, których zdanie cenię.
Pisząc to puściłem sobie drugi raz ten album, żeby może spojrzeć na niego inaczej albo odświeżyć sobie wrażenia. Wyłączyłem na czwartym utworze, bo mnie już drażniły te jego krzyki.
Jedyne utwory, które mi się podobały to te, w których nie śpiewał. Ten tryptyk Sense of Doubt (świetne piano; swoją drogą to chyba było częścią soundtracku do filmu na podstawie "My, dzieci z dworca Zoo", jedna z ciekawszych książek, jakie przeczytałem w gimbazie), Moss Garden i Neukoln.
Z tego co czytałem na tej liście jest jeszcze 8 albumów Bowiego. Nie mogę powiedzieć, żebym był podekscytowany, ale może w międzyczasie się przekonam jakoś.
2
Nov 16 2024
View Album
Layla And Other Assorted Love Songs
Derek & The Dominos
Są zespoły jednego utworu. Większość z nich nie jest w stanie tego, że udało im się stworzyć jeden niepowtarzalny hit i to będzie ich cały wkład w historię muzyki. Wciąż próbują stworzyć więcej, licząc, że uda im się powtórzyć sukces.
Derek & The Dominos wiedzieli. Stworzyli Laylę i nie tylko nadali albumowi nazwę swojej najlepszej piosenki - świadomie ujęli wartości pozostałych utworów nadając im przymiotniki "other" i "assorted". A potem się rozpadli. Piękna historia.
Fajny album, dobrze mi się go słuchało, nie męczył nawet po godzinie odtwarzania. Layla to absolutny klasyk, fantastyczny utwór. Ale pozostałe to też solidne kawałki i fajnie sobie leciało w tle. Ciężko było mi oddać mu pełne skupienie, przez co nie przytoczę z głowy żadnych szczegółów, ale to było dobrze spędzone 2,5h na dwóch odsłuchach.
4
Nov 17 2024
View Album
At San Quentin
Johnny Cash
Easy five. Zero zastanowienia.
Nie słucham country, na co dzień nie lubię tego amerykańskiego akcentu, który ma Johnny Cash, zazwyczaj ciężko mi się też przebić przez tragiczne jakości nagrań występów na żywo z dawniejszych czasów. A jednak ten album wciągnął mnie od początku do końca.
Piosenki są chwytliwe, a jednocześnie świetnie pasują do miejsca, w którym zostały wykonane. Cash jest zajmujący jako prowadzący, zabawny, /witty/. Świetnie czuje publiczność i zwyczajnie rezonuje z tymi mężczyznami. Wydaje mi się, że więźniowie, trochę jak dzieci, muszą być jedną z najtrudniejszych widowni. Z jednej strony taki występ to na pewno święto, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, ale z drugiej strony to ludzie, którzy na kilometr wyczują fałsz i strach. A Cash w sekundę burzy jakikolwiek mur.
Jak w wielu przypadkach kontekst odgrywa kluczową rolę. Gdyby to był zwykły live to wciąż byłoby to mocne 4,5 - coś, co buja i czego chętnie posłucham jeszcze w przyszłości. Ale za same nagrania tej interakcji z publicznością i kontekst to jest mega pewne 5.
5
Nov 17 2024
View Album
Yoshimi Battles The Pink Robots
The Flaming Lips
Przyjemny album, ale taki, o którym pewnie niedługo zapomnę (aczkolwiek czytając o nim dowiedziałem się o istnieniu japońskich zespołów Boredoms i OOIOO, które spróbuję obczaić z czasem).
Niemniej cenię go za bardzo dużą spójność, która na początku wręcz skłaniała mnie do opinii, że jest to album konceptualny, opowiadający spójną historię od początku do końca. Potem to się trochę rozmyło i z tego, co przeczytałem po przesłuchaniu, to sami twórcy raczej się odżegnują od tej kategorii.
Muzyczno-wokalnie to nie są moje klimaty, usypia mnie to i utrudnia skupienie. Gdyby nie to, że ta grupa wymusza na mnie uważne słuchanie, to pewnie by ten album przeleciał bez żadnego śladu przeze mnie. Kojarzy mi się trochę z shoegazem, który jest strasznie beznamiętny.
Niemniej jestem zdania, że ten album dobrze przewiduje pewne bolączki XXI wieku - samotność, odosobnienie, apatię. Miłość, o którą się nie walczy i głównie płacze w kącie do niej. Plus oczywiście umaszynowienie naszego życia. W każdym utworze czuję rezygnację i apatię. I choć rezonują one ze mną, to zobojętniają mnie na ten album i jego treść. Osobiście chciałbym w tym usłyszeć więcej życia.
3
Nov 18 2024
View Album
Urban Hymns
The Verve
Szczerze mówiąc trochę nie rozumiem Waszej niechęci do tego albumu. Moim zdaniem jest naprawdę całkiem ok. Zgadzam się z wieloma uwagami co do jego mankamentów (jest zdecydowanie za długi, spokojnie można było z 4 utwory z niego zdjąć, może nawet 5; pierwsza połowa solidniejsza od drugiej, która już trochę nuży), ale wydaje mi się, że te dwójki są zdecydowanie zbyt harsh. Zastanawiam się, czy to nie kwestia tego, że jeszcze mało zespołów było w rankingu i oceny były mniej zniuansowane.
To na pewno jeden z tych albumów, który pomógł ukształtować pewien kierunek w muzyce, jeden z wyznaczników odejścia głównego nurtu od cięższych brzmień w kierunku soft indie na przełomie tysiącleci (choć dokonało się to ostatecznie jakoś w drugiej połowie 2000s tak na moje niewprawne oko i bez sprawdzania danych).
Dla mnie pierwszych pięć kawałków ("Bittersweet Symphony", "Sonnet", "The Rolling People", "The Drugs Don't Work" i "Catching The Butterfly") jest naprawdę solidnych i przez dłuższy czas zastanawiałem się nad słabszą czwórką. Ta druga część albumu ostudziła mój zapał, ale dla mnie to wciąż podchodzi pod 3,5. Chyba w dużej mierze dlatego, że słyszę inspiracje tym albumem (zwłaszcza utworem "Sonnet") w twórczości zespołu Blackfield Stevena Wilsona, który całkiem lubiłem w liceum i którego wciąż czasem słucham.
Gdyby album był krótszy, to pewnie byłoby 4.
3
Nov 19 2024
View Album
The Velvet Underground
The Velvet Underground
Skasowała mi się prawie całkowicie napisana recenzja, fml...
Nie podszedł mi ten album za bardzo. Przesłuchałem go kilkakrotnie, bo chciałem go polubić, ale jakoś tak nie trafia do mnie i przelatuje przeze mnie. Kiedy jakiś czas temu przypadkiem trafiłem na ich wcześniejszy album o tej samej nazwie to zainteresował mnie dużo bardziej. Nie dosłuchałem go wtedy do końca, ale często na niego zerkałem. Czekam na okazję, kiedy pojawi się na tej liście.
Z utworów, które zapadły mi w pamięć - na pewno "The Murder Mystery". To jest genialne akurat, mega ciekawe, eksperymentalne dzieło. Te nakładające się ścieżki i dwugłos są niesamowite. Zabawny efekt uzyskałem próbując ekstrahować pojedynczo raz jeden, raz drugi głos. Bardzo ciekawe, jak bardzo synergia zwiększyła moc. W pojedynkę brzmią po prostu słabo. A w dwugłosie dosłownie podnoszą tętno.
"Pale Blue Eyes" też ze mną zostało, ale w mniejszym stopniu.
Reszta była dla mnie (muzycznie) jakaś taka beatlesowa, nie podchodzi mi takie granie do końca. Nie jestem w stanie do końca powiedzieć, dlaczego się odbiłem, bo bardzo chciałbym lubić ten zespół. Ale jakoś tego nie czuję.
3
Nov 21 2024
View Album
2112
Rush
Dobry miks prog rocka z hard rockiem, wyczuwam elementy, które potem przerodziły się w power metal, z tym swoim epickim storytellingiem. Tylko tutaj to nie jest jeszcze incelowe.
Geddy Lee ma ciekawy głos, czasami zastanawiałem się, czy tam przypadkiem kilka osób nie robi wokalu (albo czy kobieta nie śpiewa). Muzycznie też jest to bardzo solidne, fajne, ciężkie, lekko brudne brzmienie.
Koncept albumu opowiadającego historię faktycznie trochę się zdewaluował, myślę, że to aktualnie główny problem krążka - nikogo już taka forma nie interesuje. Ale to mimo wszystko przyjemna, ciekawa i dynamiczna historia.
Z późniejszych utworów warto wyróżnić "A passage to Bangkok", sympatyczny kawałek.
Główny plus za to, że robią fajną storytellingową muzykę sci-fi bez brzmienia jak te lamusy z Blind Guardian, Dragon Force albo innego Hammerfall.
4 z minusem, takie 3,5 podciągnięte w górę.
4
Nov 22 2024
View Album
21
Adele
Pełna zgoda co do tego, że nie można jej odmówić potężnego głosu. Ma płuca dziewczyna i potrafi z nich korzystać.
Ale w przypadku tego albumu to trochę by było na tyle. On jest poprawny, widać, że ludzie włożyli w niego dużo kasy i studyjnej pracy. Ale przez to wydaje się trochę sztuczny. Brakuje mi w nim autentycznego uczucia, jest dla mnie płaski.
Plus wydaje mi się, że w podobnej kategorii jest przynajmniej kilka ciekawszych albumów, które nie zyskały takiego rozgłosu, a moim zdaniem na niego zasługiwały. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to Selah Sue i jej debiutancki neo-soulowy album (2011, ten sam rok co Adele), o wiele ciekawszy muzycznie krążek (swoją drogą szalenie polecam). Z popowych piosenkarek o charakterystycznych, mocnych głosach myślę jeszcze Sia i "1000 Forms Of Fear", dosłownie trzy lata młodszy album, którego nie ma na liście.
Adele dla mnie w każdym utworze jest taka sama. Wszystko bazuje na wysokich tonach i jej mocnym głosie, po kilku utworach robi się to dla mnie irytujące. Plus każdy utwór to tylko płakanie za facetem, nudy. Nie ma nic nudniejszego, niż dziewczyna, której jedyny temat to faceci.
Plus jak w utworze "Lovesong" usłyszałem "Whenever I'm alone with you, You make me feel like I am young again" miałem takie wtf, masz 21 lat XD Sprawdziłem to, bo aż mi się wierzyć nie chciało, że ktoś to puścił. To cover utworu The Cure (uff!), ale i tak miałem trochę facepalma.
Myślę, że moją ocenę może trochę wykrzywiać jej szalona popularność, bo jak wiadomo sceptycznie podchodzę do wszystkiego, co trafia w masowe gusta, zwłaszcza jeśli powstało współcześnie w epoce kultury jako produkcji masowej. Ale właśnie ten album wydaje mi się bardziej towarem, niż dziełem sztuki. A za tym nie przepadam.
2
Nov 23 2024
View Album
Songs For Swingin' Lovers!
Frank Sinatra
Nigdy nie słuchałem Sinatry, ale po przesłuchaniu tego albumu rozumiem jego fenomen, zwłaszcza w latach 50-tych, kiedy rządziła klasa średnia z przedmieść.
Skubany był smooth as silk w swoich tekstach i z tym swoim głębokim, czystym głosem. Bardzo przyjemnie się go słucha, plus w naprawdę ciekawy sposób wyraża miłość. Gość pewnie w pojedynkę zdefiniował kategorię love songów na następne kilkadziesiąt lat.
4
Nov 24 2024
View Album
Roger the Engineer
The Yardbirds
Brzmi jak odpowiedź na pytanie "Co by było gdyby Beatlesi faktycznie potrafili grać na instrumentach w latach 60-tych?".
Przyjemny album. Dziwna akcja z tymi milionami różnych wydań. Oryginalne płyty miały ok. 35min, wersja na Spotify podlinkowana tutaj ma 55min, a moja na Tidalu ma 75min, bo jest cały album dwa razy plus jakieś dodatkowe ścieżki. Ale przynajmniej przesłuchałem dwa razy dzięki temu.
Pierwsza połowa "Ever Since the World Began" brzmi jak coś, co mógłby zaśpiewać Ozzy Osbourne w Black Sabbath. Tekst jakby żywcem wyjęty od nich i dzielenie wersów podobne.
Słabsze 4, ale 4.
4
Nov 25 2024
View Album
Beauty And The Beat
The Go-Go's
Totalnie kupuję ten album. Świetnie się przy nim bawiłem, to zwyczajnie dobrze buja.
Wydaje mi się, że istotą tego albumu nie jest jego popularność wśród współczesnych wyrażona w prostych liczbach. I to nie jest powód, dla którego on znalazł się na tej liście. Ten album jest przede wszystkim cholernie punkowy, zespół pokazał, że dziewczyny mogą grać (a nie tylko śpiewać) i mogą grać z pazurem (w tym samym czasie grać zaczęła Joan Jett z tego, co sprawdziłem - imo podobny nurt, ale Jett grała ostrzej). Jasne, to jest bardzo soft punk, bliżej mu do Green Daya (kilka fragmentów bardzo mi się kojarzyło z "Jesus of Suburbia"), niż do jakichś turbo anarchicznych hard core'owych zespołów w stylu Exploited, ale mimo wszystko jest to w pełni kobiecy punk.
Po drugie, to jest bardzo feministyczny album. To jest okres, w którym kwestia radykalnej kobiecej seksualności zaczęła być bardzo nośna w Stanach i zaczęła zwiastować koniec drugiej fali feminizmu (która przypada mniej więcej na lata 1960-1990). Dziewczyny otwarcie mówią o swoim pożądaniu (Lust To Love), o porzucaniu toksycznych relacji, prawdopodobnie z narcyzem (Fading Fast, Skidmarks On My Heart), o nocnych wypadach na miasto i niezależności (Tonite, We Got the Beat), ale także o ignorowaniu społecznej opinii (Our Lips Are Sealed). Jest też This Town, które łączy wiele z powyższych wątków. Z drugiej strony nie realizują stereotypu man-eaterek albo freudowskiej zazdrości o penisa, tylko bardzo otwarcie eksplorują swoją kobiecość i uczuciowość (już sama okładka oraz tytuł albumu o tym świadczą; ale też emocjonalna dwoistość Lust To Love, czy bolesne How Much More).
I koniec końców ten album jest zwyczajnie muzycznie solidny. To wszystko jest melodyjne i bardzo poprawne instrumentalnie, sekcja rytmiczna (perkusja + bas) są naprawdę dobre, z przyjemnością tego słuchałem. Perkusistka miewa całkiem ciężkie kopyto i fajnie niskie nastrojone tom-tomy. To nie takie durne placeholdery, jak w wielu zespołach, gdzie perkusja gra tylko najprostsze groove'y, żeby wybijać tempo, a basista gra na dwóch strunach i nikt go nie słyszy dopóki się jakoś makabrycznie nie pomyli.
Zespół popadł w zapomnienie (po przesłuchaniu tego albumu wydaje mi się, że bardzo niesłusznie), ale wydaje mi się, że to ten casus "They walked, so that other could run". Bardzo mocne 4 jak dla mnie, ze wskazaniem na 4.5, bo serio się dobrze bawiłem. Jakby to było trochę cięższe, to już na pewno 4.5
4
Nov 26 2024
View Album
Pink Moon
Nick Drake
Z tego czytałem, jest to swego rodzaju cult classic. I jestem w stanie zrozumieć, dlaczego uzyskał ten status.
Mam w sobie dużo szacunku dla tego albumu, stworzonego praktycznie w pojedynkę (nie licząc producenta i reszty ekipy technicznej).
Najbardziej uwagę przykuwa nietypowa gitara, o której Cichy już więcej mówił. Momentami jego strojenie (tony niskie są bardzo niskie, a wysokie pozostają na normalnych wysokich rejestrach) sprawiają wrażenie, jakby gość grał na dwóch gitarach jednocześnie. Bardzo imponujące.
Nie jest to do końca mój typ muzyki, stąd tylko trójka, ale moje uznanie dla tej płyty jest na pewno na poziomie czwórki.
3
Nov 27 2024
View Album
Welcome To The Pleasuredome
Frankie Goes To Hollywood
Mam problem z tym albumem. Jest dla mnie trudny do oceny. Bardzo długo wahałem się pomiędzy 3 i 4.
Jest bardzo ambitny, to mu trzeba oddać. Ludzie, którzy przy nim pracowali chcieli stworzyć coś wyjątkowego i nietuzinkowego. Wydaje mi się jednak, że trochę się w tym wszystkim zapętlili i nie potrafili pójść zdecydowanie w jednym kierunku. Utwory są mocno zróżnicowane, raz mają muzykę o orgazmach, a raz o wojnie. Raz szybkie i wysokooktanowe Born To Run, zaraz jakaś rzewna melodia ze smutnym tekstem. Niektóre z tych utworów jako stand-alone są naprawdę ciekawe i zapadające w pamięć (dobrze znane \"Relax\" i \"War\"), ale jako całość jest to mega chaotyczne.
Plus nie wiem, kto wpadł na pomysł 13-minutowego utworu na otwarcie albumu synth-rockowego, ale to był moim zdaniem bardzo zły pomysł. Wydaje mi się, że ten utwór zamyka w sobie wszystkie cechy (zwłaszcza problematyczne) tego krążka - jest za długi, niespójny i chaotyczny.
Myślałem jednak przez długi czas nad czwórką, bo jednak części pojedynczych utworów słucha się całkiem przyjemnie. Ale w mojej głowie różnica między 3 i 4 jest następująca: czy jest to album, który włączę sobie samodzielnie w przyszłości w jakiekolwiek sytuacji, bo będę go chciał posłuchać dla samej przyjemności słuchania? W przypadku \"Welcome to the Pleasuredome\" nie sądzę, żeby tak było. Mógłbym wrócić do niego z intelektualnej ciekawości lub dla poszerzenia kontekstu i zrozumienia, ale na pewno nie po to, żeby go posłuchać dla samej muzyki. Stąd jednak 3. 3,3 przy dobrym wietrze, ale jednak 3.
Myślę, że kontekst jest historycznie ciekawy i to, że był to album wykreowany przez spin-doktorów i zamierzoną kontrowersję jest znaczący dla branży muzycznej. Taki prekursor idei promocji zespołów typu T.A.T.U. (kontrowersja, subwersja, udawany homoseksualizm) lub K-Popu (więcej w tym sztucznie napędzanego popytu i hodowania gwiazd, niż indywidualności i muzycznego talentu).
3
Nov 28 2024
View Album
Tigermilk
Belle & Sebastian
Kurde, jakoś trudno napisać mi coś więcej o tym albumie. Nie bardzo wiem, co mógłbym powiedzieć.
Podoba mi się. Tak najzwyczajniej w świecie. Lubię ten wokal z wosku i young age angst. Brzmi jak coś, czego Karolina by słuchała jak miała 20 lat, taki vibe mniej więcej.
Lubię dużą spójność tego albumu, wydaje mi się, że w tym gatunku konsekwencja to dobra rzecz. Lubię większość tekstów, dobrze mi się tego słucha.
Będę wracał raz na jakiś czas pewnie.
4
Nov 29 2024
View Album
New Gold Dream (81/82/83/84)
Simple Minds
Ciekawy album. Mój główny problem z nim to to, że nie lubię synthowego brzmienia, także lata 80-te to nie jest moja ulubiona epoka muzyki.
Mimo to z przyjemnością mi się słuchało. To znaczy w tych momentach, w których nie przysypiałem, bo za późno do tego usiadłem.
Najbardziej zwróciłem uwagę na to, o czym Cichy mówił - sekcja rytmiczna, która jest dużo bardziej wyrazista od instrumentów "prowadzących". Basista ma naprawdę fajny groove, długimi fragmentami ma pozycję dominującą wobec gitary, dobrze buja. Perkusistę podziwiam za bardzo dużą cierpliwość i dyscyplinę. Cały album naprawdę mocno akcentuje jego instrument, a gość mimo to posługuje się bardzo ograniczonymi środkami i nawet w momentach, które zapraszają do bardziej skomplikowanego grania on trzyma się swoich minimalistycznych zasad. Moim zdaniem buduje to fantastyczne napięcie. Nie wiem, czy wielu perkusistów, którzy dostaliby szansę wyjść bardziej na front, powstrzymałoby się przed wrzuceniem miliona ozdobników.
Mega zdziwiło mnie to, jaką transformację przechodzi ten album w połowie. W samym środku mamy "Somebody Up There Likes You" (swoją drogą super instrumental). Cztery utwory przed są bardziej rockowe (momentami lekko funkowe dla mnie), a cztery po już zdecydowanie popowe. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało, bardziej zaskoczyło. Myślę, że to intermezzo mocno zamortyzowało przejście.
Chciałbym wrócić do tego albumu, jak będę miał spokojniejszy czas i nie będę przysypiał podczas słuchania.
4
Dec 01 2024
View Album
The Band
The Band
Jak się nad tym zastanowić, to nazwanie zespołu i płyty "The Band" miało zaskakująco dużo sensu. Bardzo generic nazwa, ale z drugiej strony zamknęli w tym albumie różne rodzaje tradycji muzycznej Stanów. Przez cały krążek wymieniają chyba z 10 różnych lokacji/stanów, czuć wpływy muzyczne nowoorleańskiego jazzu, bluesa, teksańskiego country. Jedna z piosenek brzmiała dla mnie jak ta muzyka z Południa Randy'ego Newmana (dobrze, że przesłuchałem go wcześniej, żeby złapać reference), fragment "Jawbone" skojarzył mi się z "Free Fallin'" Toma Petty'ego z Florydy.
Całość faktycznie brzmi dosyć płasko i mało wciągająco, ale ogólnie to moim zdaniem dobry album, powiedziałbym takie 3,5. Pewnie w innych czasach spokojnie dałbym mu 4.
3
Dec 02 2024
View Album
Sticky Fingers
The Rolling Stones
Bardzo amerykański album jak na londyński zespół. W sumie to ciekawe, że to Brytyjczycy stworzyli wizerunek rockmana, który obecnie głównie kojarzy się z kulturą amerykańską.
Ale ten album jest bardzo mocno bluesowy, także tematycznie czerpie z tej kultury (np. Brown Sugar) i z amerykańskiej fascynacji motywem drogi (np. Moonlight Mile). Nawet okładka (jeansy i skórzany pasek - zaprojektowana przez Andy'ego Warhola) mocno akcentuje amerykańskie motywy (ale też jednocześnie je tworzy).
Chłopaki bardzo mocno eksponują swój wizerunek bad boyów, mnóstwo piosenek nawiązuje do narkotyków i burzliwych relacji. Cały album jest bardzo "brudny" - zarówno w dźwięku instrumentów, jak i w wokalu oraz tekstach. Z drugiej strony czuć w nim pewnego rodzaju ciężar, to nie jest beztroski rock&roll.
Instrumental z "Can't You Hear Me Knocking" bardzo spoko. "Sister Morphine" zapadło mi w pamięć.
Mimo to raczej nie będę tęsknił za tym albumem, także spokojne, równe 3.
3
Dec 03 2024
View Album
Low
David Bowie
Zdecydowanie lepiej mi to weszło niż \"Heroes\". Może dlatego, że tak mało śpiewu Bowiego na tym albumie. A może po prostu dlatego, że jest dużo bardziej eksperymentalny i przez to ciekawszy dla mnie.
Te instrumentalne kawałki były przyjemne. Oczywiście bonus ode mnie za zatytułowanie jednego utworu \"Warszawa\" i dodatkowy plus za zachowanie polskiej pisowni. W tych czterech ostatnich utworach starałem się szukać uczuć, które ewokują we mnie ich tytuły i muszę przyznać, że rezonowało to ze mną.
Poniesiony umiarkowanie pozytywnym odbiorem tego krążka przesłuchałem jeszcze raz utwór \"Heroes\", ale nic się nie zmieniło, dalej mi nie podchodzi. I ten album też, mimo lepszego odbioru, nie przekonał mnie jakoś do Bowiego i nie sprawił, że zrozumiałem jego fenomen. Z czasem robi się dla mnie ciekawy, ale wyłącznie na poziomie intelektualnym i głównie dlatego, że moje niezrozumienie dla jego twórczości wciąż mnie delikatnie frustruje.
Mamy jeszcze 7 jego albumów przed nami, może na zasadzie syndromu sztokholmskiego na koniec zostanę wyznawcą. Na razie umiarkowane 3, także oczko wyżej, niż Heroes, które długimi fragmentami mnie zwyczajnie irytowało.
3
Dec 04 2024
View Album
She's So Unusual
Cyndi Lauper
Bardzo przyjemny album.
Primo - Lauper ma bardzo oryginalny głos. I robi z nim bardzo ciekawe rzeczy. Pod względem takiego bardzo dziwnego i niestandardowego wykorzystania głosu przypomina mi trochę Kate Bush (oczywiście to zupełnie inne style i style, ale taki vibe pokręconej laski mi się kojarzy; choć krótkimi momentami nawet podobne barwy mają).
Secundo - jej piosenki są zróżnicowane. Cyniczne "Money Changes Everything", zadziorne "Girls Just Wanna Have Fun", nostalgiczne i smutne "When You Were Mine", dosyć futurystyczne "She Bop" i "Witness", które uderza w ska.
Lauper jest na tej płycie bardzo wielowymiarowa - na zmianę silna i wrażliwa, zabawna i poważna. Silnie przebija przez ten album jej osobowość. Eksperymentuje ze swoim głosem i stylami, bawi się. Czuć młodzieńczą energię w tych utworach.
A przy tym naprawdę spoko się tego słucha. Drugi odsłuch (w trakcie pisania tej recki) świetnie podszedł pod krzątanie się po chacie i porządki.
4
Dec 05 2024
View Album
The Nightfly
Donald Fagen
Najlepszy Donald z jakim miałem do czynienia od czasów Kaczora Donalda.
Świetny album. Muzycznie niezwykle dopieszczony, mnóstwo groove'u, melodyjności, każdy kawałek fantastycznie buja.
Optymizm i pozytywność bijąca z tego albumu są mega przyjemne. Jednocześnie nigdy nie przekraczają granicy takiego amerykańskiego przesadnego optymizmu i pozerstwa. Tak jak napisał Cichy - to taki powojenny optymizm amerykańskiego dobrobytu i dobrego samopoczucia, choć album jest już z wczesnych lat osiemdziesiątych. Bardzo mi się podoba to, jak bardzo jazzowy jest jednocześnie pozostając naprawdę lekki i przystępny.
"I.G.Y." swoją treścią przypomina mi te kreskówki Texa Avery'ego z dzieciństwa, które w przerysowany sposób pokazywały życie w przyszłości - robił takie odcinki o domu przyszłości, samochodzie przyszłości i paru innych rzeczach. (Swoją drogą obejrzałem to sobie - nikt by tego dzisiaj nie puścił, są mocno niepoprawne XD).
Mega dopieszczony album, super dźwięk, słuchanie tego jest jak jedzenie wykwintnego dania. Bardzo mocne 4,5, nie daję piątki tylko dlatego, że rezerwuję ją dla albumów, które trafiają do mnie na osobistym poziomie. Ale kusi, żeby dać tę maksymalną notę.
4
Dec 07 2024
View Album
Ágætis Byrjun
Sigur Rós
Album, na którym moja przygoda z tą listą się wykoleiła. Po tym, jak w końcu do niego usiadłem zatrzymałem się na dwa tygodnie ze słuchaniem czegokolwiek nowego i myślę, że Agaetis Byrjun było częściowo za to odpowiedzialne.
Najpierw disclaimer - to jest cholernie dobry album. Wybitny nawet, bez cienia wątpliwości. Jego rozmach, niesamowita muzyczna dojrzałość, soniczne pejzaże (soundscapes), które maluje zapierają dech w piersiach. Rzadko muzyka tak sugestywnie tworzy obrazy. Mam wrażenie, jakbym latał nad islandzkimi górami, wulkanami i czarnymi plażami Reynisfjara.
A mimo to spodziewałem się więcej. Nawet nie po samym albumie, ale po moim odbiorze. Po zachwytach Cichego i Bojskiego byłem niemal przekonany, że mnie też całkowicie porwie i stanie się takim "insta-klasykiem" w moim prywatnym kanonie. Dlatego tak długo odkładałem jego przesłuchanie - nie chciałem go słuchać jako podkładu do innej czynności.
A jednak moje doświadczenie zatrzymało się o krok przed wrotami nieba i nie zdołało ich otworzyć. Jestem pod olbrzymim wrażeniem tego albumu, bez cienia wątpliwości doceniam jego geniusz, ale mimo naprawdę wielu pełnych przesłuchań (myślę, że około dziesięciu, może nawet ponad to) nie udało mi się osiągnąć pełni zachwytu i tego magicznego uczucia obcowania z czymś bliskim sercu. I odbieram to jako zawód. Zawód, za który nie winię samego albumu, ale mimo wszystko zawód. Rozczarowanie na tyle mocne, że na dłuższy czas odciągnęło mnie od całej listy.
4,5/5
4
Dec 09 2024
View Album
The Libertines
The Libertines
Imo nie na darmo ten album trafił na trzecie miejsce najbardziej overrated albumów w historii (z drugiej strony trafili tam też Beatlesi - Sgt. Peppers - i The Smiths - The Queen Is Dead, a to już jest kryminał).
Nie mogłem się doczekać, aż się skończy, wynudziłem się koszmarnie.
Gdyby tę listę układał ktokolwiek, kto nie urodził się w centrum Imperium Brytyjskiego, to ten album nie byłby nawet brany pod uwagę.
Serio, nie jestem w stanie powiedzieć nic konstruktywnego, w zasadzie przestałem słuchać po kilku utworach. Jest tysiąc zespołów, które robiło podobne rzeczy, tylko wiele lat wcześniej i lepiej.
1
Dec 10 2024
View Album
Ten
Pearl Jam
Miałem trochę trudności z tym albumem. Wydaje mi się, że zasługuje na więcej ciepła, niż jestem w stanie mu dać.
To solidny hard rockowy album, ma kilka utworów, które kojarzę, choć nie sądziłem, że kiedykolwiek słyszałem cokolwiek Pearl Jamu. "Even Flow" to naprawdę dobry utwór, wydaje mi się, że ciężko z tym dyskutować.
Z drugiej strony wydaje mi się, że z perspektywy 33 lat ten album stracił jednak sporo świeżości. Myślę, że to głównie przez setki naśladowców tego stylu, więc to nawet nie wina samej płyty, raczej tego, co przyszło po niej.
Single z tej płyty są całkiem fajne ("Even Flow" czy "Jeremy" chociażby), ale są też jakieś takie nastoletnie smęty z tekstami, które odnalazłyby się też w repertuarze Happy Sadu (który nawet lubię czasami, ale nie oszukujmy się, nie jest to wybitna muzyka). Myślę zwłaszcza o "Why Go".
Czuję, że sporo późniejszych twórców się mocno inspirowało. Zwłaszcza Godsmack, którym się jarałem w liceum, słyszę dużo zbieżności.
Serio przydałaby mi się tutaj 10-stopniowa skala, bo to jest takie idealnie 3,5/5, za bardzo uderza w moje gusta na 3, a jednocześnie nie jest wystarczająco wciągające na 4 i stawianie tego na równi z "Tigermilk" czy "The Nightfly", do których na pewno będę wracał. Z tej płyty wrócę głównie do "Even Flow".
3
Dec 11 2024
View Album
Endtroducing.....
DJ Shadow
Piękny eksperyment, piękny chaos. Z jednej strony słyszę, jak prostymi środkami ten album został stworzony, z drugiej strony to wciąż jest kawał świetnej muzyki stworzonej przez jednego człowieka gdzieś w garażu.
Współczesna oda do muzyki, bez rozróżniania na gatunki. Mam wrażenie, że na tej płycie wykorzystał wszystko - klasykę, jazz, synthy, funk, drum machine, hip-hop, wywiady, wycinki z filmów, co tylko chcecie. I gość sprawia, że to się łączy w jedną, spójną całość.
"Stem" to absolutna perełka dla mnie.
Słuchając tego mam wrażenie, jakbym dosłownie słuchał esencji wczesnych lat 90-tych.
Ta płyta jest przede wszystkim intrygująca, zachęca do odkrywania i poszukiwań, a jednocześnie pozwala się w niej totalnie pogubić i po prostu porwać zmiennemu nurtowi.
Jakbym miał czas na kolejne hobby, to po przesłuchaniu tego albumu kupiłbym sampler. Wahałem się długo między 4 a 5, ale chyba w ramach uznania za samo to, ile pracy i pasji musiało zająć samo zbieranie tych dźwięków pójdę w pięć.
5
Dec 12 2024
View Album
Imagine
John Lennon
Czasami odnoszę wrażenie, że niektóre albumy trafiły na tę listę za jedną wiodącą piosenkę, bo reszta utworów nie powinna się znaleźć nawet na obrzeżach tej listy.
"Imagine" to absolutny klasyk i hymn pokolenia, a także pewnej idei. Idei, która niestety zdewaluowała się i wygląda obecnie co nieco naiwnie, być może w dużej mierze przez jej współczesną wypaczoną formę. Albo przez świat, który jest co nieco bardziej skomplikowany, niż 50 lat temu.
John Lennon nie powinien był brać się za bluesa. Ani za granie na harmonijce. Jego utwory światopoglądowe trącą white privilege (śpiewanie o złych pieniądzach, kiedy jesteś międzynarodową gwiazdą rocka, come on...), jego blues jest słaby, a oda do Yoko to straszny cringe.
Nie cierpiałem tak, jak przy The Libertines, bo mimo wszystko to jest wciąż świadomy muzycznie album. Ale to tyle.
2
Dec 13 2024
View Album
Pictures At An Exhibition
Emerson, Lake & Palmer
Kolejny album, który chciałbym lubić bardziej, niż to ma miejsce. Wcześniej słyszałem o nich jako o muzycznej super-grupie, plus kojarzyło mi się jakoś nostalgicznie. Do tego dochodzi kwestia wykorzystania Musogorskiego i, co ważniejsze, Czajkowskiego do stworzenia rockowego albumu. W czystej teorii powinno mnie to kupić z miejsca.
Ale oni graja rocka tak, jakby grali jazz. Mnóstwo hałasu, nakładających się dźwięków, ciężko mi się w tym odnaleźć. Plus organy to nie moja bajka. A sam Dziadek do orzechów w wersji rockowej był dosyć meh.
Doceniam ich pracę, ale nie odnalazłem się w tym. Plus strasznie krótkie to było, urwało się nagle po zaledwie pół godziny. Spodziewałem się trochę więcej.
3
Dec 16 2024
View Album
Architecture And Morality
Orchestral Manoeuvres In The Dark
Ciekawy album, ale okładka i tytuł obiecywały nieco więcej. Odnoszę wrażenie, że przesyt brytyjskim indie rockiem, który wprowadza ta lista, jest zgubny dla odbioru pojedynczych albumów.
Fajna, eksperymentalna muzyka, trochę nietypowych dźwięków w drugim planie (w jednym utworze przez chwilę zastanawiałem się dlaczego woda w czajniku gwiżdże, skoro jej nie wstawiałem), ciekawe teksty, zdecydowanie bardziej lirycznie rozbudowane niż w standardowej muzyce rozrywkowej.
Brakowało mi jakiegoś porywu, czegoś co mnie wciągnie instrumentalnie i muzycznie, raczej nie trafi na moją stałą listę rotacyjną, a dla mnie to warunek dla czwórki. Stąd trzy. Ale serio przydałaby mi się 10-stopniowa skala, bo byłbym skłonny dać temu 7 wtedy (czyt. 3,5 w obecnej skali, jeśli miałaby połówki).
3
Dec 17 2024
View Album
Born To Run
Bruce Springsteen
Po kilku nieprzyjemnych zawodach wreszcie jakieś pozytywne zaskoczenie.
Mega sympatyczny album. Energiczny, mega szybki, taki amerykański high-octane. A jednocześnie wciąż bardzo melodyjny, liryczny i muzycznie rozbudowany.
Jak dla mnie zachowuje dobry balans amerykańskości. Korzysta z tego pozytywnego vibe'u, motywu drogi, skoczności i pewności siebie, a z drugiej strony nie ma tego epatowania swoją etnicznością typowego dla krajów z ubogą kulturą i bez spójnej tożsamości (can't wait for "Born in the USA"...).
Mega dobrze się bawiłem przy tej płytce. Myślę, że czasami do niej wrócę.
4
Dec 18 2024
View Album
Hms Fable
Shack
Muzyka w tle bez wyrazu. Ani to rock, ani to pop, takie nudne plumkanie. Fajnie, że jest dużo smyczków w tle, szanuję to, ale nie pomagają w żaden sposób temu albumowi.
Nie wiem, czy to kwestia stylu czy produkcji, ale cały dźwięk tej płyty wydaje mi się przytłumiony, jakbym słuchał czegoś przez gazę.
Druga połowa albumu ciutek lepsza, przy "Streets of Kenny" miałem nadzieję, że może będzie nieco lepiej ogólnie, ale mój zapał szybko opadł.
Ładna okładka, spójny album, który nie irytował mnie jakoś aktywnie, ale też nie wzbudził najmniejszego zainteresowania.
2
Dec 19 2024
View Album
Psychocandy
The Jesus And Mary Chain
Tak powinno się robić albumy, w których brzmisz jakbyś miał wyjebane (take fucking notes HMS Fable...).
"Beach Boys melodies meet Velvet Underground feedback and beats, all cranked up to ten and beyond, along with plenty of echo" - myślę, że to najlepsze podsumowanie tego albumu, jakie można znaleźć.
I z tej samej recenzji o jednym utworze, ale można tak powiedzieć o całym albumie imo: "Storming down like a rumble of bricks wrapped in cotton candy".
Konceptualnie i intelektualnie mi się to podoba. Artystycznie nie jest to do końca mój styl i po dwóch przesłuchaniach jestem odrobinę zmęczony, ale w gruncie rzeczy bardzo szanuję ten album. Nie sądzę, żebym go zbyt często słuchał w przyszłości, ale po krótkim namyśle jednak pójdę w 4.
4
Dec 20 2024
View Album
Good Old Boys
Randy Newman
Autentycznie nie wiem, co o tym myśleć.
Ten album to satyra, jasne. Ale szczerze mówiąc momentami gość jest tak przekonujący, że serio nie wiedziałem, czy to aby na pewno satyra. Miałem poważne wątpliwości. I na początku myślałem, że gość tak z pełną powagą to nagrał.
Album jest ciekawy, spójny i w bardzo pobudzający do myślenia sposób omawia ważne problemy. Zarówno krytykując obiekty swojej satyry jak i wystawiając na próbę nasze własne granice i umiejętność wyważonego osądu.
Cały album jest niesamowicie ryzykowny, balansuje na granicy satyry i czegoś, co może w łatwy sposób zostać zawłaszczone przez postaci, które są krytykowane (myślę, że wyrwane z kontekstu "Marie" czy "Guilty" spokojnie mogłyby zostać uznane przez mężczyzn, o których mówi za wzruszające i szczere). Równo 50 lat po wydaniu tego albumu czytanie go jak podręcznika, z którego czerpie Trump, naprawdę nasuwa się samo.
Z drugiej strony to, w jaki sposób większość tych piosenek przypomina "You have a friend in me" z Toy Story (to nie przypadek - stworzył ją i zaśpiewał Newman) i piosenki z Monsters Inc. powoduje, że trochę mózg się zacina.
To nie są skomplikowane utwory, ktoś napisał w global reviews, że Newman zna więcej obraźliwych słów niż sekwencji akordów. Ale są chwytliwe, klarowne, przyjemnie się ich słucha (oczywiście jeśli nie oburzają Cię teksty).
Po słabych ocenach widać, jak bardzo wzrósł poziom kontrowersyjności tego krążka i jak bardzo ludzie nie potrafią spojrzeć ponad używanie n-bomb i używanie sformułowań wyjętych z ust rednecków, rasistów, szowinistów i innych -istów.
W dzisiejszych czasach ten album nie miałby żadnych szans.
Kojarzy mi się trochę z "I'm not racist" Joynera Lucasa (swoją drogą genialny kawałek, dzięki Cichy za pokazanie mi go pewnego wieczoru na Wałowej), ale on jest czarny i sam się tłumaczył dając ostatnie słowo czarnemu (choć zastanawiam się, czy jednoznacznie staje po stronie czarnych i czy część jego krytyki włożonej w usta MAGA-typa nie jest szczera).
"Good Old Boys" jest trudniejsze w odbiorze i widać to po ocenach w Global Reviews. Ludzie nie potrafią spojrzeć poza n-bomby i fakt, że podmiotem w piosenkach jest redneck (wykreowana persona).
Jednak fakt, że to właśnie ten gość został nadwornym kompozytorem Pixara wciąż mi rozsadza banię XD. (Ciekawostka, stworzył też muzykę do "Marriage Story").
3
Dec 23 2024
View Album
Feast of Wire
Calexico
Mega przyjemny album. Ogólnie nie wciąga mnie kultura latynoska, ale jak już słyszę jakąś muzykę opartą na tym środkowoamerykańskim czy południowoamerykańskim instrumentalu, to zawsze mnie to wciąga. Coś, do czego wrócę sobie na spokojnie w którymś momencie, ale tak na pierwsze dwa odsłuchy bardzo mi się podobało.
4
Dec 24 2024
View Album
The Fat Of The Land
The Prodigy
Certified banger if I have ever seen one.
Na Wikipedii znalazłem fajny fragment dotyczący tego albumu, który wydaje mi się, że dobrze go podsumowuje. "Heavy metal-focused magazine Metal Hammer included it in their 2020 list of the top 10 1997 albums, citing it as <<the point at which rave culture collided with metal culture>>".
The Prodigy po prostu ma kopa. Przy całym swoim rave'owym klimacie ta płyta jest też ciekawa muzycznie dla mnie.
Plus jest w niej dla mnie coś bardzo brytyjskiego. Taka bloke music. Fajnie zobaczyć inną stronę brytyjskiej muzyki, niż czuli chłopcy z indie rockowych zespołów.
5
Dec 28 2024
View Album
The Suburbs
Arcade Fire
Jeden z tych albumów, który przychodzi i odchodzi bez pozostawienia śladu. Kilka przyjemnych utworów , kilka fajnych tekstów ("The businessmen drink my blood / Like the kids in art school said they would" top), ale nic poza tym. Zyskał trochę przy drugim przesłuchaniu, ale i tak bez szału. Słabe 3. GG, go next.
3
Dec 29 2024
View Album
A Date With The Everly Brothers
The Everly Brothers
Prekursorzy Jonas Brothers i wszystkich cute boysbandów śpiewających dla rozmarzonych nastolatek.
Dobre jako znak czasów, na tamten etap na pewno chwytliwe i nawet dosyć fajne muzycznie, słychać jeszcze echa epoki bluesa, dosłownie słyszę jak wysoko i niemal pod brodami chłopaki trzymają gitary. Podwójny wokal to też chyba było novum w tamtych czasach, domyślam się, że byli bardzo wczesnym prekursorem chórków w muzyce rozrywkowej.
Patrząc na lata ich działalności nietrudno odgadnąć, że musieli mieć ogromny wpływ na późniejsze zespoły. Słuchając ich widzę te amerykańskie przedmieścia lat 50-tych, wymuskane domy i dziewczyny w spódnicach za kolano (coś à la wczesna Sandy w "Grease"). Teraz to już się zdewaluowało, ale rozumiem, dlaczego ta płyta wylądowała na liście.
Podsumowując - przyjemne, ale anachroniczne. Idealnie wyważone 3.
3
Dec 30 2024
View Album
Time (The Revelator)
Gillian Welch
Kiedy odpalałem ten album, czułem się lekko zmęczony. Teraz mam wrażenie, że jestem o krok od śpiączki.
Nie wiem, co ta płyta robi na tej liście (ani na jakiejkolwiek innej), Wikipedia też nie jest w stanie mnie oświecić.
1
Dec 31 2024
View Album
To Pimp A Butterfly
Kendrick Lamar
Znałem ten album od tak dawna, że mam wrażenie, że pomyślałem już o nim wszystko. Przez to ciężko mi się ustosunkować do niego w słowach.
Wydaje mi się, że idealnym tagiem dla tego albumu byłoby "artistic rap". Przy całej swojej wulgarności (która zawsze będzie dla mnie problemem we współczesnym rapie) i złości, krążek jest bardzo przemyślany, głęboki i wielowarstwowy.
Muzycznie absolutna perełka - wielość głosów i instrumentów, melodyjność, pomieszanie chwytliwych, "radiowych" kawałków ("Alright") z jazzowym brzmieniem (pierwsze "For Free?"), funkiem ("King Kunta") i nawarstwiającą się historią z interludiów. "u" to fantastyczny kawałek, który wymyka się klasyfikacji. Zresztą wszystkie moje powyższe próby katalogowania utworów są dyskusyjne i na wyrost. Ten album meandruje, przeskakuje, totalny rollercoaster stylów i emocji. Przekrój historii czarnej muzyki i historii, zwłaszcza w wydaniu amerykańskim, ale sięgający też do afrykańskich korzeni. Skala tego albumu jest porażająca.
Refren z "The Blacker The Berry" to insta ciary.
Absolutny klasyk w momencie wydania, a jego wartość tylko rośnie z czasem.
5
Jan 01 2025
View Album
Want One
Rufus Wainwright
Widzę zarówno skąd się bierze opinia Cichego, jak i Mikosa.
Zacznę jednak od tego, że za cholerę nie rozumiem okładki tego albumu. Jest całkowicie od czapy moim zdaniem. Ale to nieistotne.
Najmocniejszym akcentem tego albumu jest jego utwór otwierający - "Oh What A World", o czym pisałem już u nas na grupie. Z oczywistych przyczyn osobistych bardzo rozbawił mnie ten fragment:
"Why am I always on a plane or a fast train?
Oh, what a world my parents gave me
Always traveling, but not in love."
Plus ponownie pochwalę strukturę utworu. Co prawda nie wiem, dlaczego autorzy postanowili wykorzystać "Bolero" Ravela do tego utworu, nie widzę żadnych wyraźnych powiązań pomiędzy tekstem, a utworem Ravela (który w sumie nie ma żadnego konkretnego przesłania), ale sam zabieg wypadł bardzo dobrze. Dla mniej spostrzegawczych (takich jak ja), w ostatnim momencie pojawia się skopiowany jeden do jednego temat z "Bolera", który już jasno uświadamia słuchaczowi, z jaką strukturą ma do czynienia. Spodobało mi się to i rozbawiło.
Potem niestety jest już równia pochyła i nie przypominam sobie żadnego utworu, który w jakiś sposób by mnie zainteresował. Zarzuty do Rufusa mam takie same, jak miałem do Adele - jego śpiew to czysta technika i zero emocji. Tylko Adele ma mocniejszy i ciekawszy głos. Rufus strasznie nudzi z tym swoim nosowym mamrotaniem.
Momentami ma ciekawe teksty, jak "14th Street", ale mam wrażenie, że śpiewa to tak płytko i płasko, że aż szkoda tych słów na niego.
Czasami, głównie przez aranżacje, faktycznie brzmi trochę jak bootlegowe utwory z Disneya, także rozumiem też wrażenia Mikosa. Ale pewnie nie pomyślałbym o tym, gdybym nie przeczytał jego opinii.
Każdą piosenkę śpiewa na jedno kopyto - długie samogłoski i narastające vibrato.
Po tym pierwszym utworze już głównie się nudziłem. Jego sposób śpiewania kojarzy mi się trochę "Smells Like Nirvana" Weird Ala Yankovica. Tam jest taki fragment "It's hard to bargle nawdle zouss
With all these marbles in my mouth". I tu też miałem wrażenie, jakby chłop czegoś z pyska nie wyjął przy śpiewaniu.
Słabe 2,5.
2
Jan 02 2025
View Album
Time Out
The Dave Brubeck Quartet
Kolejny przykład na to, że jeśli autor listy wyjdzie poza nurt, który uznaje za jedyny słuszny, to potrafi wybrać prawdziwe perełki.
Powiem szczerze, że dopóki nie przeczytałem więcej o historii tego albumu, to nie wiedziałem dlaczego to właśnie on znalazł się na liście spośród całej plejady naprawdę solidnych jazzowych krążków. Oczywiście ten też jest fantastyczny, ale słuchając tego na pierwszy raz nie rozumiałem, co go wyróżnia. Czytając opisy na Tidalu i Wikipedii, myślałem, że chodzi o eksperymenty stylistyczne (wplecenie melodii turecko-bałkańskich) i techniczne (niestandardowe i dosyć skomplikowane podziały metryczne), ale zakładam, że przesądził jednak olbrzymi komercyjny sukces krążka.
A popularność tego albumu ani trochę mnie nie zaskakuje. Mimo skomplikowanej budowy każdy kawałek buja od początku do końca i o ile człowiek nie zacznie liczyć w głowie, to nie słychać, że tam się dzieją jakieś dziwne rzeczy. Sprawienie, że coś niestandardowego, artystycznie wyrafinowanego i trudnego brzmi lekko i zrozumiale to najprawdziwszy geniusz. "Take Five" konsekwentnie gra na 5/4, a jednocześnie brzmi bardzo regularnie nawet jeśli czlowiek 90% życia spędził słuchając metrum 4/4 i 3/4.
Niewymuszona lekkość przy dużej wirtuozerii to dla mnie kwintesencja tego albumu.
Plus Joe Morello na bębnach jest fantastyczny.
Insta dodatek do stałej kolejki.
5
Jan 04 2025
View Album
At Fillmore East
The Allman Brothers Band
Przyjemny blues rock. Zdecydowanie bardziej nastawiony na instrumentalne popisy, niż same piosenki. Co w sumie naturalne przy występie live.
Perkusista mi się spodobał, był mega clean, krystalicznie czysty dźwięk, super technika.
Może wrócę kiedyś na chwilę, ale raczej nie na stałe. Fajna muzyka, ale nie coś, czego słuchałbym na stałe.
3,5/5
3
Jan 05 2025
View Album
Apocalypse 91… The Enemy Strikes Black
Public Enemy
Fakt, że ta lista jest tak nieproporcjonalnie (i nieuczciwie) skupiona na anglosaskim rocku sprawia, że tych kilka albumów z innych gatunków, które się na nią dostały, to zawsze absolutne perełki. Co sprawia, że tym bardziej szkoda, że musimy słuchać jakiegoś szrotu w stylu The Libertines albo HMS Fable.
Złote czasy hip-hopu. Album zarówno mega zabawny, kreatywny, eksperymentalny, liryczny, a jednocześnie poruszający ważne tematy i będący bardzo mocnym komentarzem to współczesnych sobie wydarzeń. Muzycznie wyznacza to, co obecnie stanowi korzenie hip-hopu - muzyka z decków, wszystko brzmi mega surowo (w dobrym znaczeniu tego słowa) i "street".
Gdzieś czytałem, że ich duet z Anthraxem "Bring the Noise" to był jakiś dziwny i niepotrzebny twór. Osobiście uwielbiam ten kawałek i to pierwsza rzecz Public Enemy, jaką kiedykolwiek słyszałem i pierwszy mój kontakt z nimi (nie licząc gościnnego występu w Johnnym Bravo, o ile pamiętam, to był zajebisty odcinek).
Dodatkowy plus za to, że nie ma ani jednego kawałka o ruchaniu, dragach, imprezowaniu i chlaniu (nie liczę "1 Million Bottlebags", bo to utwór o problemie społecznym). Czyli da się stworzyć komercyjnie udany hip-hop bez zakreślania "bitch" i "dick" na karcie bingo.
5
Jan 11 2025
View Album
Dirt
Alice In Chains
Tytuł albumu jest jednocześnie wyrazem jego jakości.
Ten album został wydany w takim dziwnym momencie, że w połowie są to już popłuczyny po jakości metalu lat osiemdziesiątych, a jednocześnie jeszcze nie wyrobili w brzmieniu tego, co było fajne w latach 90-tych ("Rage Against The Machine" jest z tego samego roku, "Nevermind" z poprzedniego, więc dało się już wtedy zrobić coś serio dobrego).
Płaskie brzmienie, prostackie teksty (liczba tych oh i yeah...), ogólnie nudy na pudy. Mam wrażenie, że wokalista Godsmack się inspirował estetyką Alice in Chains, ale wyszło mu to milion razy lepiej. Solówki gitarowe na tym albumie brzmią jak ćwiczenia dla początkujących "Moja pierwsza solówka".
Myślałem nad 2, ale puściłem sobie jeszcze single z tego albumu podczas pisania tej recenzji i chuj mnie strzela.
1
Jan 13 2025
View Album
It's Too Late to Stop Now
Van Morrison
Nie porwało mnie. Nie mój typ muzyki. Byłem zdziwiony, że to gość z Irlandii Północnej. Dla mnie to wszystko brzmiało bardzo amerykańsko, taki słabszy Bruce Springsteen trochę.
Wszystko jest po prostu poprawne jak dla mnie. Nie mój styl muzyczny, choć poziom produkcji fantastyczny, często faktycznie aż trudno uwierzyć, że to wykonania na żywo.
Ale to taki album, który przejdzie przeze mnie niezauważony raczej.
Plus wszystko powyżej 60min powinno być absolutnie przewybitne, żeby utrzymać mój poziom zainteresowania tak długo.
3
Jan 21 2025
View Album
Unknown Pleasures
Joy Division
Brytyjski rock / 5
Album, który ginie trochę w zalewie sobie podobnych krążków innych brytyjskich zespołów. Zgodnie z tym, co mówili z niezadowoleniem sami muzycy - przez produkcję brzmi to bardzo jak Pink Floyd.
Solidny album, fajna głębia dźwięku przy względnej prostocie muzyki. Ciekawy krążek, ale nie jakoś przesadnie wciągający, przynajmniej dla mnie. Przy drugim przesłuchaniu lepszy. Nie wiem, czy coś by zyskał, gdybym nie robił na boku czegoś innego, ale nie sądzę.
3
Jan 23 2025
View Album
Scott 2
Scott Walker
Jesus fuck, ale ten album jest unhinged.
Nawet nie wiem, co to za gatunek - trochę traditional pop i easy listening w stylu Franka Sinatry, trochę jakby wyciągnięte z filmowych musicali, trochę zaciąga jakimś country czy innym folkiem. Wikipedia podaje "baroque pop", cokolwiek to znaczy.
Teksty brzmią, jakby typ wylosował "chaotic neutral" na karcie postaci. Dragi, prostytutki, alkoholizm i boomerski seksizm podane są w gładkich i pozytywnych aranżacjach przypominających mi rozwodnionego Sinatrę. W zasadzie podkład muzyczny jest tylko i wyłącznie tym - podkładem do wokalu, który szczelnie wypełnia każdą piosenkę od początku do końca. Ta podległa i służalcza rola nie dodaje albumowi wdzięku, zwłaszcza przy mizoginistycznych tekstach.
"Next" jest jedynym utworem, który wzbudził we mnie jakieś wyższe emocje - jest naprawdę przejmujący, a dziwnie kontrastująca muzyka przypominająca orkiestrę mariachi albo coś hiszpańskiego, chyba tylko to potęguje. Swoją drogą tekst tej piosenki zdaje się tłumaczyć mizoginię wszystkich pozostałych.
Podkład "The Girls From The Streets" dziwnie kojarzył mi się konstrukcyjnie z muzyką Wojciecha Kilara do "Draculi" Coppoli, bardzo dużo słuchałem ostatnio tego albumu.
Przez dużą część albumu byłem z lekka zniesmaczony i bardzo skonsternowany tym, czego słuchałem.
2,5/5, bo przynajmniej dziwność albumu przykuła moją uwagę.
2
Jan 24 2025
View Album
Grace
Jeff Buckley
Bardzo przyjemne zaskoczenie. Odpaliłem sobie ten album bez żadnych założeń i oczekiwań - nazwisko gościa nic mi nie mówiło, okładka wyglądała średnio interesująco, mocno Elvis Presley vibe. I podświadomie chyba mniej więcej tego się spodziewałem - rozmytego pop-rocka.
A mimo to dostałem album, który całkiem dobrze do mnie trafił. Urzekł mnie swoją szczerością i autentycznością, mam wrażenie, że chłopak włożył w niego dużo serca.
Szczególnie "Lilac wine" i "So Real" przykuły moją uwagę, ale też "Last Goodbye". Plus jestem strasznym suckerem na "Hallelujah", uwielbiam ten utwór i wiele jego wykonań. Aranżacje są często chwytliwe, a poza tym gość był po prostu dobrym wioślarzem, czuć, że wychował się z gitarą w dłoniach.
Myślę, że będę regularnie wracał do tego albumu. Bardzo mocne 4, nawet z plusem.
4
Jan 25 2025
View Album
Graceland
Paul Simon
Zaskakująco przyjemny album. Wciągający, chwytliwy, z kilkoma naprawdę sympatycznymi utworami (tytułowe "Graceland", "I Know What I Know", "You Can Call Me Al" i chyba zwłaszcza "That Was Your Mother".
Zaskoczyło mnie tak bogate czerpanie z kultury afrykańskiej na albumie nowojorskiego białego piosenkarza żydowskiego pochodzenia, w ogóle nie spodziewałem się takich aranżacji i wokali. Choć szczerze mówiąc akurat te utwory, które najmocniej czerpały z tego instrumentarium i wokali najmniej przypadły mi do gustu. To wciąż były w porządku utwory, ale mniej mnie interesowały.
Skoro o tym mowa, album był dla mnie dosyć nierówny w kwestiach stylu i tempa utworów. Jeden kawałek mnie porywał, a następny dosyć nudził. Myślę, że gdyby wszystkie utwory były w stylu tych wymienionych przeze mnie powyżej, to mógłbym dać wyższą ocenę (zresztą wczoraj o tym myślałem, ale dałem sobie czas, żeby posłuchać tego dzisiaj po raz drugi i trzeci).
Podobają mi się momenty, kiedy poszczególne piosenki wpadają w silny vibe lat 80-tych, z mocną perkusją i brzmieniem, który jakoś jednoznacznie kojarzy mi się z tym, co najfajniejsze w tym okresie. Nie przytoczę teraz z głowy konkretnych utworów tho.
All in all całkiem spoko album, ale trochę zbyt nierówny stylistycznie i "fajnościowo", żebym do niego wrócił.
3,5/5
3
Jan 27 2025
View Album
Kala
M.I.A.
Kolejny problematyczny album, który chciałbym lubić bardziej, niż lubię.
First things first, absolutnie uwielbiam "Paper Planes" i słucham tego kawałka regularnie od lat, bo kilkanaście lat temu zagrywałem się w "Far Cry 3", jedną z ostatnich gier Ubisoftu, która nie była totalnie odgrzewanym kotletem. A tam ten kawałek był wykorzystany. Także za samo to duży plus dla albumu od mojego sentymentu.
Lubię eksperymentalność i zakres inspiracji tego albumu - wpływy afrykańskie, brazylijskie, południowo-azjatyckie, wielość gościnnych występów, to wszystko jest szalenie interesujące samo w sobie.
Moim głównym problemem z tym albumem jest jednak jego prostackość. Mam wrażenie, że to jest symptomatyczny album dla pewnego rodzaju zubożenia i spłaszczenia muzyki, które nastąpiło w ostatnich latach. Oczywiście może to być też symptom mojego starzenia się i braku zrozumienia dla "dzisiejszej młodzieży", ale ten album wyszedł mimo wszystko 18 lat temu (btw, rocznik 2007 osiągnie pełnoletniość w tym roku, krejzi).
Wracając do albumu - mam wrażenie, że przez większość czasu po prostu łupie; teksty są koszmarnie ubogie i degenerackie. Chciałbym powiedzieć, że ten album jest "surowy", na pewno balansuje momentami na granicy tego określenia, ale brakuje w nim chociażby minimalnej głębi. Wszystko jest bardzo wsobne, zaskakująco white-trashowe jak na osobę pochodzącą ze Sri Lanki i czerpiącą garściami z kultury muzycznej globalnego południa. Zwłaszcza, że ewidentnie ekipa pracująca nad tym albumem ma głowę na karku i wszystko robią bardzo świadomie. Podobało mi się chociażby nawiązanie do "Where is my mind" The Pixies połączone z self-reference do jej poprzedniego albumu - to wszystko w piosence "20 dollars". Także to nie jest bezmyślny album. Ale jest to album, który świadomie idzie w spłaszczenie przekazu i dosyć ogłupiające aranżacje.
Są momenty, które mi się podobają, ale album jako całość ma jednak zbyt duże mankamenty, żebym wracał do całości. "Paper Planes" jednak na zawsze w sercu.
3
Jan 29 2025
View Album
New Forms
Roni Size
Najbardziej "British junkie" rzecz, z jaką miałem do czynienia odkąd ciągnąłem ketę.
Ogólnie spoko, trochę ciekawych rzeczy, ale raczej nie wrócę. The Prodigy fajniejsze.
3
Jan 30 2025
View Album
Every Picture Tells A Story
Rod Stewart
Wynudziłem się. Głos Stewarta dosyć mocno mi przeszkadza, mam wrażenie, jakby się męczył. Nie dość, że jego wokal nie jest zbyt silny, to jeszcze chyba produkcyjnie jest trochę przyciszony. Plus bełkocze, więc ciężko zrozumieć, o czym w ogóle śpiewa.
Muzycznie też mnie nie wciągnęło, jednak folk/roots nie trafia do mnie za bardzo. Meh/5.
2
Feb 01 2025
View Album
Document
R.E.M.
Muzycznie całkiem moje klimaty. Mocne, brudnawe, wyraźne instrumenty - ciężkawe riffy, dobrze wyartykułowany bas, perkusja, która żyje, a nie tylko wystukuje rytm w tle. To dla mnie ta fajna twarz późnych lat osiemdziesiątych.
Tekstowo natomiast jestem kompletnie pogubiony. Czuję, że to album, który ma misję. To album, który chce coś powiedzieć. Wreszcie album, który jest na coś zły i chce ten gniew wyrazić. Tylko ja niestety w ogóle nie jestem w stanie zrozumieć, jaka to wiadomość ani nawet w którą stronę jest wycelowana. Gubię się w niejasnościach, aluzjach, skojarzeniach. Czuję, że tam jest sens, ale jest on głęboko przędę mną ukryty. I nie wiem, czy winą za to obarczać moją nieznajomość kontekstu, moją niedostateczną znajomość angielskiego, mój brak poetyckiej wyobraźni? Czy po prostu autor specjalnie zaciemnia znaczenie, gmatwa sensy i kryje swoje przesłanie za kurtyną niejasności?
Muzycznie czuję, że dostałem kawał soczystej surowizny. Tekściarsko mam wrażenie, jakbym stał przed dziełami sztuki nowoczesnej i nie miał w rękach programu wystawy, który wyjaśni mi, na co patrzę i jak mam to zrozumieć.
3
Feb 02 2025
View Album
The Visitors
ABBA
Zdziwiłem się (choć nie wiem dlaczego, bo ich obecność jest oczywista), widząc Abbę na liście, ale jeszcze bardziej zdziwiłem się przeglądając listę utworów z tego albumu. Żadnego z największych hitów zespołu, nic powszechnie znanego. Jedyny kawałek, który jako tako kojarzyłem to "One Of Us", bo był na płycie coverowego zespołu "A-Teens", którego słuchałem we wczesnej podstawówce, ale był gdzieś na końcu albumu i zasadniczo średnio go lubiłem wtedy.
I na dzień dobry dostaję "The Visitors", który mimo tego, że po wydłużonym intro przechodzi do dosyć lekkiej aranżacji, w swojej istocie jest mroczny i paranoiczny. Po tym, jak poleciało "When All Is Said And Done" nabrałem podejrzeń, że to musiał być późny album zespołu, być może nawet ostatni. I miałem rację.
Ten album ma w sobie energię bardzo świadomego końca pewnej epoki. Nie wiem, czy od początku był planowany jako pożegnanie zespołu, ale to na pewno bardzo pasuje, że zaraz potem się rozpadli.
Można kręcić nosem (i ja kręcę) na to euro-popowe brzmienie i instrumenty, które brzmią jak ze starych programów do zapisywania notacji muzycznych, jak Guitar Pro czy coś, ale jednak trudno odmówić Abbie zaszczytnego miejsca w historii muzyki. I wiele z tych utworów przebija się do mojej świadomości i zostaje w nich. Nawet "Slipping Through My Fingers", choć mam tyle wspólnego z rodzicielstwem i jego trudnościami, co z K-popem.
Przeczytałem, że autorzy tekstów (Andersson i Ulvaeus, czyli ci faceci z zespołu) już wtedy coraz bardziej skłaniali się do tworzenia musicali i to w tę stronę poszli po rozpadzie zespołu. I zdecydowanie słyszę dosyć musicalowe aranżacje na tym albumie. Sporo z tych utworów brzmi jakby opowiadało fragment historii w teatrze.
ABBA to nie jest do końca mój styl muzyczny (choć oczywiście lubię różne hity, które wypuszczali), ale z przyjemnością przesłuchałem całego tego albumu, nawet jeśli czasem warstwa muzyczna sprawiała, że cringe'owałem. Parę rzeczy mnie szczerze zainteresowało i zaskoczyło.
Leciutko naciągane, ale 4.
4