376
Albums Rated
3.56
Average Rating
35%
Complete
713 albums remaining
Rating Distribution
Rating Timeline
Taste Profile
2000s
Favorite Decade
Singer-songwriter
Favorite Genre
other
Top Origin
Wordsmith
Rater Style ?
43
5-Star Albums
3
1-Star Albums
Breakdown
By Genre
By Decade
By Origin
Albums
You Love More Than Most
| Album | You | Global | Diff |
|---|---|---|---|
|
Heartattack And Vine
Tom Waits
|
5 | 3.07 | +1.93 |
|
Henry's Dream
Nick Cave & The Bad Seeds
|
5 | 3.11 | +1.89 |
|
Songs Of Love And Hate
Leonard Cohen
|
5 | 3.2 | +1.8 |
|
B-52's
The B-52's
|
5 | 3.29 | +1.71 |
|
Abattoir Blues / The Lyre of Orpheus
Nick Cave & The Bad Seeds
|
5 | 3.32 | +1.68 |
|
Africa Brasil
Jorge Ben Jor
|
5 | 3.36 | +1.64 |
|
25
Adele
|
5 | 3.36 | +1.64 |
|
Debut
Björk
|
5 | 3.37 | +1.63 |
|
Arthur (Or the Decline and Fall of the British Empire)
The Kinks
|
5 | 3.39 | +1.61 |
|
Blunderbuss
Jack White
|
5 | 3.4 | +1.6 |
You Love Less Than Most
| Album | You | Global | Diff |
|---|---|---|---|
|
Maggot Brain
Funkadelic
|
2 | 3.6 | -1.6 |
|
The Fat Of The Land
The Prodigy
|
2 | 3.41 | -1.41 |
|
Locust Abortion Technician
Butthole Surfers
|
1 | 2.38 | -1.38 |
|
Ready To Die
The Notorious B.I.G.
|
2 | 3.37 | -1.37 |
|
Endtroducing.....
DJ Shadow
|
2 | 3.36 | -1.36 |
|
The Chronic
Dr. Dre
|
2 | 3.33 | -1.33 |
|
Bitches Brew
Miles Davis
|
2 | 3.3 | -1.3 |
|
Frampton Comes Alive
Peter Frampton
|
2 | 3.19 | -1.19 |
|
Junkyard
The Birthday Party
|
1 | 2.16 | -1.16 |
|
Here Are the Sonics
The Sonics
|
2 | 3.16 | -1.16 |
Artists
Favorites
| Artist | Albums | Average |
|---|---|---|
| Nirvana | 2 | 5 |
| Nick Cave & The Bad Seeds | 2 | 5 |
| Bob Dylan | 2 | 5 |
| David Bowie | 6 | 4 |
| Neil Young | 3 | 4.33 |
| Joni Mitchell | 3 | 4.33 |
5-Star Albums (43)
View Album Wall1-Star Albums (3)
All Ratings
Fela Kuti
4/5
8/10 przyjemny, dużo instrumentów, lekki jazzowy vibe, czuć że ta muzyka żyje i że ci ludzie żyją muzyką. Ale no mój mózg niezbyt się dogaduje z kawałkami > 5 min
The Kinks
3/5
7/10
Tacy trochę Beatlesi z wodą. Bardzo przyjemnie buja, ale większość utworów zlewa się w jedno. Wolę ich album z Lolą w tytule, tam się wydają być trochę odważniejsi
ZZ Top
3/5
Podobałoby mi się bardziej, gdybym była prawicowym brodatym mężczyzną. Muzyka ciężkiego życia, brudnej podłogi w barze i Harleya o lśniącym lakierze. Dla ludzi, którzy nigdy nie czyszczą powierzchni pod paznokciami.
Marvin Gaye
4/5
Buja. Zaangażowana politycznie muzyka z charakterystycznym zaśpiewem. Podoba mi się, ale nie wrócę do niej. Doceniam całokształt, ale dla mnie ten ciągły strumień podobnych brzmień jest męczący
Miles Davis
4/5
Z jazzem jest jak z kawiorem - czasem mam wrażenie że ludzie się nim rozkoszują, bo chcą wyjść na światowych. Ale doceniam kunszt, niesamowite sekcje instrumentalne, wybitną trąbkę, świetny saksofon. To po prostu nie jest moja muzyka, mój mózg ją wytłumia. I to też jest ok
Kate Bush
5/5
9/10 Kocham Tori Amos. Kocham Bjork. Więc to oczywiste, że kocham też Kate Bush. Eksperymentalny pop. Jednostka wybitna i skrajnie oryginalna. Śpiewa to co chce i tak jak chce. Zostawiam kawałek mojej duszy przy tej płycie
Frankie Goes To Hollywood
2/5
5/10
Bardzo nierówne, wypchane watą słabych coverów, które dłużą się w nieskończoność. Ten album ma w sobie pewien urok lat 80., kilka dobrych hitów, ale jako jeden krążek męczy. Brakuje mu spoiwa, jakiegoś lejtmotywu, który skleiłby to w koherentną całość.
Joe Ely
2/5
Jakie jest country każdy widzi. A to nawet, moim zdaniem, nie jest jakieś dobre country. Chłopiec z gitarą i niewiele więcej.
5/10 zaokrąglone w dół, bo czas zacząć się szanować.
CHIC
3/5
Kilka hitów, które dają po mordzie, ale ogólnie jest to po prostu średnia płyta, z niezłymi beatami, które ciągną się za długo. 6/10.
Jack White
5/5
9/10 Jack White to jest mistrz. Charakterystyczny wokal i wrażliwość. Charyzma. Vibe wczesnych 10'. Soczyste riffy, żonglerka instrumentami i mocne teksty. Można słuchać w kółko.
LCD Soundsystem
3/5
Pierwsza połowa tego albumu zasługuje na 2, ale albo nabawiłam się syndromu sztokholmskiego albo druga jest dużo lepsza. Eksperymentalny (czasem aż za bardzo) elektroniczny rockowy groove z rodzaju kochaj albo rzuć. Nadal nie wiem, czy kocham ale może uda się nie porzucić.
6.5/10
David Holmes
2/5
Długo się zastanawiałam czy dać jedną czy dwie gwiazdki. Dałam jedną, bo dało się przesłuchać. Monotematyczne, reptytywne, nie rzucające się w uszy. Niektóre kawałki nawet do przesłuchania, inne zbyt irytujące, aby kiedykolwiek do nich wrócić. Nie jest to płyta do której będę wracać i myślę, że spokojnie mogłabym umierać nie wiedząc o jej istnieniu. 2.5/10
Van Halen
4/5
Muzyka wszystkich ojców świata. Porządny rok, że skarpetek nie wybije, ale można się dobrze bawić, plus kilka naprawdę fajnych hitów jest na tej płycie. Nie każdy album musi zmieniać świat.
The Undertones
4/5
Bardzo przyjemny pop-rock może pop-punk. Teenage kicks na zawsze w serduszku. Niektóre kawałki irytujące i powtarzalne, ale za to wszystkie krótkie. Ma w sobie jakąś radość ten album i ja to szanuję. 8/10
Pere Ubu
3/5
Dziwna kakofonia dźwięków, która zarówno odrzuca jak i fascynuje. Mrocznie, niepokojąco, brudno. Jakby ktoś wziął porządną płytę i roztrzaskał ją na kawałki. Nie mogę dać mniej niż 7/10, chociaż nie mogę też powiedzieć, że ten album mi się podobał.
Elvis Presley
3/5
Nie do końca pasuje mi, że to wszystko są covery. Dużo słabsze od oryginałów. Ale śpiewane przez białego faceta. Lubię Elvisa, nie jest to jakaś kłująca w uszy płyta, ale niesmak nie pozwala dać mi więcej niż 7/10.
Nirvana
5/5
Ciekawe, w którą stronę poszłaby Nirvana, gdyby nadal tworzyła… Ta płyta pokazuje, że jak w każdym z nas, w Nirvanie są dwa wilki. Jeden chce grać łagodne, może nawet popowe kawałki, a drugi wydzierać się jakby go obdzierano ze skóry. Ja kocham oba. Wychowałam się na tej muzyce nie mogę dać mniej niż 9/10
Pentangle
3/5
Trochę muzyka dla ludzi w polarach. Coś pomiędzy oazą, harcerstwem a średniowiecznym festiwalem. Przyjemnie się słuchało, ale nie mam pojęcia, co ta płyta robi na tej liście. 6.5/10
The B-52's
5/5
Uwielbiam takie pokręcone rzeczy. Momentami brzmią jak dwójka pijanych ludzi na karaoke, ale przez większość czasu to po prostu ścieżka dźwiękowa do najdziwniejszego filmu świata. Cały album wypełniony jest radością i dobrą zabawą. No czego tu nie kochać?
9/10
The Temptations
3/5
Nie jestem chyba odpowiednim targetem dla tej płyty. Nie przeszkadza mi, ale nie porusza żadnych czułych strun. Gdzieś tam drapie mózg w przyjemny sposób, ale ja to jednak wolę być przeorana niż rozbujana. Plus brakuje mi jakiegoś WIELKIEGO HITU.
6/10
Madness
4/5
Wesoły, zakręcony, kreatywny i swobodny. Wszystko czego człowiek potrzebuje, by poprawić sobie humor. Our House wielkim hitem bylł, jest i będzie, a kilka innych kawałków wcale nie zostaje w tyle. Czy ta płyta zmienia życie? Nie, ale na pewno czyni je nieco znośniejszym 7.5/10 równane w górę
Various Artists
4/5
Przyjemny album świąteczny. Kilka evergreenów, wszystkie przyjemne, ale no to jest album świąteczny jednak. 8/10
The Damned
3/5
Kolejny punkowy album. Ostatnio ciągle na nie trafiam i powoli zlewają mi się w jedno. Czy miło się słuchało? Tak. Czy cokolwiek zapadnie mi w pamięć? Nie. 6/10 i następny proszę
Public Enemy
4/5
od tego wszystko się zaczęło, cały rap. Bez tego nie byłoby ani Taco ani Young Leosi. Dobre sample, z bitem mam tak, że ledwo się wkręcę i zacznie bujać, nagle się zmienia. Ale doceniam. Mogę słuchać i nawet z chęcią kiedyś wrócę. Sama się sobie dziwię, ale 8/10
Aretha Franklin
5/5
To była królowa. Głos nie z tej ziemi. Nie przepadam za tym gatunkiem, ale nawet zatwardziały przeciwnik zmięknie przy tych utworach. Piękne aranżacje, cudowny głos i coś, co zostanie z nami na zawsze.
9/10
The Birthday Party
1/5
Kocham Nicka Cave’a. Naprawdę. Ale ten album… ten zespół? Brzmi tak jak wyobrażam sobie zaburzenie psychiczne. Niepokojące, niespójne, chaotyczne, mroczne, krzywe. Jeden utwór przywrócił nadzieję, ale był chyba po prostu wypadkiem przy pracy. Nie polecam. 2.5/10
David Bowie
4/5
Trochę Bowie stracił zęby na starość ł, przynajmniej w tej płycie. Wcześniejsze były mocniejsze, rewolucyjne momentami. Ta jest nieco wtórna i przyblakła. Ale z Bowiem jest jak z pizzą, nawet średnia jest dobra.
6.5/10 równane w górę.
The Modern Lovers
3/5
Kojarzyć się może z The Doors albo The Strokes. Wokal momentami jakby niezbyt trzeźwy i czysty. Do przesłuchania i zapomnienia, ale uszy nie krwawią. Mocne 6/10, jedną nogą ponad przeciętnością.
Gene Clark
4/5
Może przemawia przeze mnie wysoka gorączka, która właśnie mam, a może jest to idealna płyta na zimowe wieczory z kubkiem herbaty, kocykiem i śniegiem za oknem. Lekko Dylanowa, Youngowa, Cat Stevensowa. Nie dla każdego jak widać po ocenach, ale dla mnie - jak najbardziej. 8.5/10 równane w dół.
Death In Vegas
4/5
Jest w tym albumie coś, co do mnie przemawia. Nie przepadam za większością elektroniki, ale ta jest dość unikalna, mocno rockowa. Przypomina mi trochę Sneaker Pimps. Jest eksperymentalnie, czasem mrocznie, czasem kameralnie z posmakiem dymu. Są prawdziwe instrumenty, jest Iggy Pop, jest cudnie. Mocne 8/10
The Smiths
5/5
Piękna to płyta. Prawie idealna, pomijając ostatni, zupełnie niepotrzebny utwór. Magiczny wokal i kompozycje, które cieszą duszę. Mój ulubiony krążek z dotychczasowych 9.5/10
The Pretty Things
4/5
Dziwne, fantasmagoryczne, pełne przesytu i eksperymentu. Przypomina Sierżanta Peppera, chociaż to raczej kapral. Przy kilku kawałkach bawiłam się przednio, inne nieco męczyły. Ale myślę że mogę z czystym sumieniem dać 7/10
M.I.A.
4/5
Kreatywne, dobre bity, azjatyckie naleciałości, odważne teksty, plus jeden wielki hit, który kiedyś śpiewałam w kółko. Dla jednych repetytywne, dla mnie bardzo w zgodzie ze sobą i estetyką tamtych czasów. Mocne 8.5/10 równane w dół
Iggy Pop
3/5
Hmm… może to był po prostu zły dzień na tę płytę. Ale wydawała mi się trochę monotonna, bez większych fajerwerków. Obrała jeden kurs i bardzo konsekwentnie się go trzymała. Jest na tej płycie kilka kawałków, które lubię, ale ogólnie trochę mi zniknęła w tle.
6.5/10
The Go-Go's
4/5
Trochę cukierkowa, balonowa, ale bardzo wpadająca w ucho. Lekko retro, taki vibe lat 60. 7/10. We got the beat wpada w ucho jak mało co. Plus za ogólny vibe “girl-power”.
7/10
Röyksopp
3/5
Za długi. Momentami monotonny. Dwa-trzy dobre, klimatyczne utwory nie rekompensują trzydziestu minut przeciętnej elektroniki. 6/10
Sex Pistols
5/5
No i to jest punk, który szanuję. Energia, radość, bunt. Miasto, masa, maszyna. Deszc, para, szybkość. Kop energetyczny jakich mało. 9/10
Van Morrison
4/5
Jest coś kojącego w tych melodiach. Muzyka jak promień słońca. Niektóre utwory są niesamowite, ale niestety jest też sporo przeciętnych. Mimo wszystko jest to mój rodzaj muzyki, strefa komfortu, którą czasem trudno opuścić. Brakuje tylko Brown Eyed Girl
7/10
The Roots
3/5
Zaskakująco dobry album. Mięsisty, muzyczny, instrumentalny. Ale też jest coś narcystycznego w nagrywaniu kawałków, które mają więcej niż 10 minut. Pod koniec byłam już zmęczona.
6/10
Hot Chip
3/5
W teorii przyjemne, radosne, energiczne. W praktyce wtórne, pozbawione samoświadomości, ZA DŁUGIE. Tego się da słuchać w małych dawkach, wtedy pewnie jest przyjemne. Ale cała płyta? Męczy bardzo. W dodatku za bardzo przypomina coś, co już znam (np. MGMT) i to w lepszej wersji. 5/10
Bruce Springsteen
4/5
Piękny album. Zaskakuje liczba instrumentów, teksty wręcz światotwórcze, sposób prowadzenia utworów. Bardzo ambitna płyta, która jest absolutnym klasykiem. Baby we were born to ruuuun!!!! Głos Bruce’a otula. To powinien być musical 7/10
Lambchop
2/5
Niewiele mi się w tym albumie podobało. Nudny, grubociosany, jakiś taki prosty i niewymagający, a do tego nużący. Falset mnie męczył, melodie nie rajcowały. Zapomnę o nim w kilka dni. 3/10
Ale to było fajne. Nie ma na to chyba innego słowa - fajne pasuje idealnie. Przyjemne, energiczne, wprawiające w dobry humor. Nie jest to album, który poruszy do łez albo zmieni życie. Ale poprawi humor, umili dzień i pozwoli na chwilę oderwać się od trosk. A to już dużo. Głos Roda jest specyficzny, ale może przez aranżacje i siłę instrumentów tutaj nie razi tak jak zwykle. Mocne 8/10
Deep Purple
3/5
Są dobre momenty, ale całość jest dla mnie przekombinowana i przekrzyczana. Plus za solówki gitarowe i ogólny kunszt instrumentalny. Wiem, że dla niektórych to czysty geniusz i sztuka. Dla mnie? Nie moja bajka. 6/10
Fugees
4/5
To jest totalny klasyk. Lauryn Hill genialna. Rap to nie jest mój ulubiony gatunek, ale nie da się tego nie docenić. Hit za hitem, hitem pogania. A Killing me softly to wisienka na tym, naprawdę smacznym torcie. 8/10
Carole King
5/5
Wybitny album. Nie ma złych utworów. Otula i uspakaja. Głos Carol jest piękny, teksty są wnikliwe, melodie zostają w sercu na długo. Więcej takich płyt poproszę. 10/10
Dexys Midnight Runners
4/5
Bardzo przyjemna potupaja. Wokalista ma dość dziwną manierę, ale da się przyzwyczaić. Come on Eileen to jedna z moich ulubionych piosenek, więc z automatu zawyża ocenę. Reszta jest dość podobna, trochę monotonna w swojej taneczności. 7/10
Cat Stevens
5/5
Uwielbiam! Łagodny głos, delikatne melodie, teksty, które trafiają do samego środeczka. Bardzo kojąca płyta. 9/10
Gillian Welch
4/5
Bardzo klimatyczne i surowe, ale nie jestem w stanie traktować na poważnie nikogo kto pisze trwającą kwadrans gitarową balladę. Ładne to i smutne i humorzaste, ale na Boga po co takie długie? Cowboy by dawno zasnął i spadł z konia przy czymś takim. 7/10
Buena Vista Social Club
4/5
Nostalgiczne, piękne. Aż chce się wyjść na ulicę i tańczyć. W końcu coś nieanglojęzycznego, przesiąkniętego inną kulturą. Nastrojowe, rytmiczne. Taka powinna być muzyka. Z instrumentami, z zabawą, z poczuciem wspólnoty. 8/10
Holger Czukay
3/5
Dziwny eksperyment muzyczny, bo płytą to trudno nazwać. Trochę jakby w jedną rękę wziąć sampler, w drugą gitarę i przygrywać sobie stopą na keabordzie. Ciekawa dziwnostka do której nigdy nie wrócę. 5/10
Nirvana
5/5
Niewiele jest bardziej kultowych płyt od tej. Gniewna. Szczera. Odważna. I jakaś taka na maksa prawdziwa. Kocham. 10/10
Cream
4/5
Trochę kalka podobnych, bardziej popularnych zespołów tamtych czasów. Ale jest bardzo chwytliwe, miłe łaskocze uszy i kilka kawałków poszło do ulubionych, więc możne 7/10
Brian Eno
2/5
Są spokojne, kojące kawałki i jest nuda. Ten album należy do tej drugiej kategorii. 3/10
Dr. Dre
2/5
Źle się zestarzało. Warstwa tekstowa mierna, a i rytm czasem kuleje. Snoop zawsze na propsie, ale reszta? Czym do jasnej ciasnej jest $20 sack pyramid? Niektóre kawałki są ok, ale reszta ściąga je na dno przeciętności, jeśli nie niżej.
4.5/10
Sepultura
3/5
Nie trawię za bardzo metalu, ale to jak z rapem - dobra muzyka przekracza granice. Tutaj, mam wrażenie, że Sepultura się na tej granicy zatrzymuje. Są momenty eksperymentalne, melodyjne, rytmiczne nawet, ale są też dźwięki, które prawie na pewno są tarką do prania. Ciekawe, interesujące, momentami nawet przyjemne (o ile tak można powiedzieć o metalu), ale jednak 5.5/10
Soul II Soul
3/5
Trochę fastfoodowa ta muzyka. Przyjemna, szybko się ją chłonie i czasami wydaje się nawet smaczna, ale to by było na tyle. Nie czuję żadnej głębi, żadnej ryzykownej decyzji podjętej w imię wyższego celu. To po prostu kilka przyjemnych kawałków, owiniętych wstążką i voila! I czasem to jest ok. Ale nie dzisiaj. Nie dla mnie. 6/10
k.d. lang
4/5
Och, jaka perełka. Klimatyczna. Jakaś taka osobista i romantyczna. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej artystce, ale na pewno będę wracać. 8/10
Yeah Yeah Yeahs
5/5
Nawet nie wiedziałam, ile znam piosenek z tego albumu. Czyste złoto. Karen O. ma wszystko - prezencję, głos, charyzmę. Do potańczenia i do podumania. Czasem rock, czasem pop, czasem dance (till you're dead). Nie jest to płyta, która zmieniła bieg historii, ale jest jedną z moich ulubionych. 9/10
Fishbone
3/5
Z wszystkich dotychczasowych najbardziej nijaka. Weszła jednym uchem, wyszła drugim. Nie przeszkadzała mi, ale też nie byłabym w stanie zanucić, ale fragmentu. Takie typowe ska, jak dla mnie, nic wyjątkowego. Dla mnie ten zespół nie ma tożsamości. 5/10
Fiona Apple
4/5
To jest female rage w najczystszej postaci. Ulubiony przeze mnie gatunek Pani z gitarą/fortepianem w nieco odważniejszej wersji. Idealne na dni, kiedy świat daje ci kopa. Fiona jest wybitną tekściarką i tak, jej płyty zmieniały muzykę. 8/10
Neil Young
4/5
Nie jest to moja ulubiona płyta, ale bardzo ją doceniam pod wieloma względami. Ma cudowne vibes. Teksty są ponadprzeciętne i zawsze w punkt. Maniera Neila może męczyć, ale hej! Bob Dylan wyje jak koza a i tak go wszyscy kochają! 7/10 tylko dlatego, że zabrakło mi utworu, który od razu dodam na playlistę.
G. Love & Special Sauce
3/5
Brzmi to jak gość, który wbił na jam session. W najlepszym i najgorszym tego zwrotu znaczeniu. Czułam dym i alkohol. 6.5/10 równane w dół.
Django Django
3/5
Fajne - tak można to najlepiej określić. Taki zespół, który można puszczać w radiu, ale Rojek nie będzie się wstydził zaprosić ich na offa. Na granicy 6 i 7, ale jednak 6.5/10 równane w dół
Fleetwood Mac
4/5
Jest to jeden z moich ulubionych zespołów i, chociaż to nie jest ich najlepsza płyta, wciąż doskonale wiem czemu. Jest trochę napompowana i przekombinowana, spokojnie mogłaby mieć kilka kawałków mniej. Ale kompozycyjnie i tekstowo nadal sztos. Bawi i wzrusza, do tańca i do różańca. A najbardziej do słuchania w łóżku ze słuchawkami na uszach! 8.5/10 równane tym razem, niestety w dół.
The Doors
5/5
Genialne! Zapomniałam, jak dobry to jest zespół. Każdy kawałek powala. Te klawisze! Ten wokal! Ta dynamika! Kocham. 9.5/10!!!!
Meat Puppets
3/5
Muzycznie nie było najgorzej, ale ten wokal… Gość brzmiał, jak narąbany random pod koniec imprezy. Nie dało się tego słuchać. Instrumentalne kawałki dużo lepsze, ale ratują tego, co wyjec napsuł. 5/10 i niech się cieszą, że nie niżej.
Madonna
3/5
Lubię Madonnę. Ale nie na tej płycie. Ta płyta jest zbyt elektroniczna, ciągnąca się, pozbawiona magii. Nikt nie śpiewa tych piosenek na karaoke, nikt nie wymienia ich wśród ulubionych, nikt nie śpiewa ich w kościelnym chórze. Jest kilka dobrych kawałków, całość jest spójna, ale nie zasługuje na więcej niż 6/10
Pixies
4/5
Idealna muzyka na czasy, gdy człowiek jest zbuntowany i zły na cały świat, ale też na tyle stabilny emocjonalnie, że nie planuje przy okazji rozwalać mebli. Jest coś mroczno-otulającego w tej lekkiej deformacji dźwiękowej. Mocne 7/10
Chicago
3/5
Wokal jest bardzo przyjemny. Ale reszta? Dlaczego wrzucili tu Free form guitar?! 7 minut cierpienia?! Po co? Za jakie grzechy? I cała płyta taka była… jakby nie wiedziała, czym chce być. W jaką stronę iść. Kompletny chaos i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. 5/10 na zachętę, bo to ich pierwszy album.
Deep Purple
4/5
Zdecydowanie lepsza od poprzedniej. Instrumentalnie cudo. Same hity. Nawet długość kawałków nie przeszkadza, bo słucha się wirtuozerii. Te gitary! Te solówki. Chyba zostałam w końcu kupiona. Proszę mnie włączyć w poczet fanów Deep Purple Mocne 7.5/10
Donovan
4/5
Gdyby Bob Dylan umiał śpiewać i pisał piosenki o średniowiecznych giermkach to chyba brzmiałby dość podobnie. Taka dość jesienna płyta z głębokim męskim wokalem. Zalała taka nostalgia i tęsknota za czymś czego nie pamiętam. Lekko naiwna, ale takie były lata 60. 8.5/10 równane w dół
Marty Robbins
3/5
Oldschoolowe country. Jak z Radia Pogoda. Ma to swój urok, ale w pewnym momencie staje się bardzo monotonne. Każdy kawałek jest przyjemny, bo każdy jest taki sam. Na jedno kopyto ten koń jest kuty. Mimo tego nadal całkiem nieźle się bawiłam przy tej płycie. 6/10
Jefferson Airplane
5/5
Och ta płyta jest genialna. Ten klimat, lekka psychodela, mocne perkusje i silny wokal. Alice in Wonderland to utwór kompletny . Można słuchać w kółko- ten zespół jest jak starsza, bardziej zbuntowana siostra Fleetwood Mac. 9/10
Echo And The Bunnymen
3/5
Miałam jakieś uparte skojarzenia z U2, sama nie wiem czemu, chyba po wokalu. Ogólnie: lepiej niż się spodziewałam po tytule i gatunku, ale nadal było to jedna z tych bardzo zapominalnych płyt. Zbyt pozbawiona tożsamości, aby ją docenić. Nie bolała, nie nudziła i nie dłużyła się, ale też nie zapisałam w ulubionych ani jednego kawałka. 6.5/10
De La Soul
4/5
Melodyjny rap z ciekawymi samplami. Zaskakująco mi się podobał, chociaż trochę za dużo tych kawałków jak na jedną płytę. Ale tak to jest jak się wrzuca coś poniżej minuty. 6.5/10 ale zaokrąglone w górę dla odmiany.
Björk
5/5
Tak właśnie powinno się debiutować. Ta płyta ma własną tożsamość, jest określona, odważna, niesamowicie oryginalna. Bjork ma głos anioła i diabelski talent. Czasami jak dla mnie jest zbyt elektronicznie, nie jest to płyta do słuchania dzień w dzień, ale i tak ją kocham, mimo że jest to miłość trudna, bo ten gatunek nie jest w moim typie. Jaki trzeba mieć talent, aby zmusić mnie do pokochania elektroniki? 9/10
Missy Elliott
4/5
Zaskakująco dobra. Może na tle dzisiejszego rapu dość monotonna, ale całkiem mnie porwała. Missy ma kawał gadanego. 7/10
Beatles
5/5
Czy jest to najlepsza płyta Beatlesów? Nie. Ale jest to płyta z Norwegian Wood. Z Michelle. Z Girl. Nie jestem w stanie dać jej mniej niż 9/10, kocham ten zespół. Melodię, teksty, członków. Wszystko.
Rush
3/5
Jeden z tych albumów, które nie są złe, pewnie nawet nie są przeciętne, nie są też nudne, ale są tak zapominalne. Prog rock jest jak filmy wojenne - wszystkie takie same i trzeba być wybitnym, aby się wyróżnić na ich tle. Ten zespół wybitny nie jest. 6/10
Violent Femmes
4/5
Mega pozytywne zaskoczenie. Ta płyta jest jak lato. Idealna kwintesencja bycia młodym, szalonym, odważnym. Niektóre kawałki są sporo słabsze, ale te które działają sprawiają że czujesz się jak w serialu dla młodzieży. 7.5/10
John Lee Hooker
3/5
Kiedy słucham bluesa to mam wrażenie że nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego. O czym mielibyśmy rozmawiać, gdybyśmy się spotkali? Ta płyta ma sporo występów gościnnych i jest nieco rozmyta, ale nadal jest bluesem, czyli czymś co ani mnie ziębi ani grzeje. 5/10
Stan Getz
4/5
Piękne. Jak letni poranek. Jak wakacje. I jak pierwsze zauroczenie. Bardzo spójna płyta zachowująca swój klimat od pierwszej do ostatniej piosenki, leniwie płynąc, sunąc między dźwiękami. 8/10
Metallica
4/5
Jedna z tych płyt, których trzeba słuchać głośno. Mocne brzmienie, trochę mechaniczne, ale razem z silnym, rozpoznawalnym wokalem tworzy spójną całość. Nie jest to moja muzyka, ale doceniam. 7/10
Grandmaster Flash & The Furious Five
4/5
Radosna, melodyjna i dość mało rapowa. Fajnie słuchać podwalin tego, co mamy teraz. Raczej do niej nie wrócę, ale kilka kawałków naprawdę wpadało w ucho. Nawijka była dobra, a sample ciekawe. 7/10
Fleet Foxes
4/5
Bardzo mnie ciekawi jak ta płyta się tu znalazła. Myślę, że dla większości nie będzie wyjątkowa, ale ja bardzo lubię to folkowe, oldschoolowe brzmienie, a druga piosenka z płyty od dawna należy do jednej z moich ulubionych. Bardzo miękki, otulający wokal, delikatne instrumenty i taki klimat wszystkich pór roku jednocześnie. Piękne, akustyczne, moje. 8/10
Stevie Wonder
4/5
Klasyka. Te utwory są w świadomości społecznej od lat. Coverowane, śpiewne na karaoke i przesłuchaniach. Człowiek zapomina, że ktoś je musiał zrobić skomponować. Płyta niemal kompletna, momentami radosna, czasem nostalgiczna. Głos Wondera wyjątkowy, przyjemny. Melodie poruszają. Nie jest to do dla mnie płyta uszyta pod mój gust, ale doskonale wiem, czemu się tu znalazła. Isn’t she lovely to zloto. 8/10
Paul McCartney
4/5
To są bardziej jakieś impresje niż piosenki. Mam poczucie, jakbym przeglądała czyjś pamiętnik. Ma to swój urok, jest prawdziwe i odarte ze zbędnych ozdobników, ale też mocno niedopracowane. Być może moją ocenę zaniżą bezgraniczną miłość do Paula oraz do tego jak bardzo kochał on swoją żonę. 7/10
The xx
3/5
Ta lista totalnie nie potrafi przewidzieć, które z nowszych albumów staną się klasykami. To nie jest ponadczasowa płyta. Damski wokal jest piękny, delikatny i dość wyjątkowy. Ale męski już męczy, a same utwory są proste i niespecjalnie chwytliwe. Typowy pop pierwszej dekady XXI wieku. Do zapomnienia. 5/10.
Led Zeppelin
4/5
Wielokrotnie próbowałam ale po prostu nie potrafię zakochać się w tym zespole. Kilka utworów trafia do mojego serca, reszta przelatuje gdzieś nad wątrobą. Wybitny wokal, niesamowity kunszt muzyków, nikt nie gra na instrumentach jak oni. Ale ta całość… czasami mnie nuży. Jest na granicy popisywania się. Mam poczucie, że oni mają radość z grania, z bycia genialnymi, a muzyka sama w sobie jest trochę na drugim planie. To pewnie po prostu moja nadinterpretacja, ale tak czuję. 6.5/10 równane w górę ze względu na to, co zrobili dla muzyki i czekam aż mnie ktoś stąd wywiezie na taczkach.
Syd Barrett
3/5
Muszę ocenić ten album bez sugerowania się stanem artysty. Słucham go w próżni, udając że nie wiem, w jakim był wtedy stanie. No i… to nie jest dobry album. Jest niedojrzały, momentami dziecinny. Chaotyczny i niespójny. Są na nim dobre utwory radosne i z Beatlesowkimi ciągotami, ale przeważającą większość jest naiwna i pozbawiona struktury. Wokal chociaż o ciekawej barwie momentami zmierza w stronę bełkotu i fałszu. Daję 4.5 i zaokrąglam w górę ze względu na to, że naprawdę było tam kilka dobrych piosenek o przyjemnej energii
Yes
4/5
Zaskakująco dobra jak na progresywny rock, który kojarzy mi się ciągle z tym samym. Chociaż jak po prawie 10 minutach stwierdziłam, że mi się podoba i spojrzałam że wciąż jestem na pierwszej piosence to trochę zwątpiłam. Ma jakąś swoją oryginalną tożsamość ta płyta, jest bardziej radosna i optymistyczna niż inne progrocki, chociaż wciąż czuję w niej sporo eksperymentowania z instrumentami i szarżowania na długość.
Mocne 7/10
Soundgarden
3/5
Brakuje temu zespołowi sporo do Nirvany. Utwory są zbyt długie, kręte i czasami niestety nieskończenie nudne. Tak, jest trochę hitów, głos Cornella wznosi się na wyżyny, ale całość nie przemawia do mnie wcale. Ta płyta jest za długa i za monotonna w swoim gniewie, abym mogła ją docenić w pełni. 6/10
Ella Fitzgerald
4/5
Trudno to ocenić jako płytę, bo trwa milion godzin. Gdyby była krótsza dałabym 5 gwiazdek, bo kompozycje Gershwina i głos Elli to złoto. Ale to trwało pół dnia i pomimo swojego uroku zaczęło się ciągnąć. Ileż można sobie wyobrażać, że gra się w starym filmie? 8/10, chociaż jeszcze raz podkreślę - sama Ella zasługuje na 10/10.
Bauhaus
3/5
Post-punk mnie prześladuje. Ten nie jest nawet aż taki zły, ale przez to nie jest też interesujący. Za mało dziwny by traktować go jako ciekawostkę, ale też zbyt nieprzyjemny, aby słuchać go na zapętleniu. Daję ostrożne 5/10, bo wyczuwałam tam nutkę Bowiego i tej części muzyki eksperymentalnej, która jest bliska mojemu sercu.
U2
3/5
Takie to dość przeciętne. Bono ma kawał głosu, ale nigdy do końca nie rozumiałam fenomenu U2. Na plus kilka mocniejszych kawałków, które wychodzą poza klasyczny rock, ale całość nie zachwyca. 6/10
Fatboy Slim
3/5
Elektronika, której nie trawię. Był taki czas, kiedy trzy hity z tej płyty leciały wszędzie. Mogę je przesłuchać, uszy mi nie odpadną, ale czy to naprawdę jest muzyka najwyższej jakości? Powtarzalna i odtwórcza? 5/10
Dion
3/5
Pop na granicy country. Wokal z lekkim zaśpiewem, dość przyjemny. Płyta się nie dłuży, każdy utwór jest melodyjny i chwytliwy. Ale jednak od topowego albumu oczekuję czegoś więcej. 6/10
Stephen Stills
3/5
Kolejna przeciętna płyta. Ma momenty ciekawe, zachodzące w country, ze skrzypcami i zaśpiewem. Innym razem skręca w stronę bluesa, co już mnie dużo bardziej nuży. No a czasmi po prostu leci giatrowyn rockiem. Brakuje mi spójności. Mam wrażenie że ten człowiek chce być Bobem Dylanem i Jaggerem i Lennonem jednocześnie. 6.5/10 równane w dół.
Jane's Addiction
3/5
Kolejny bardzo przeciętny album. Doceniam ballady z tej płyty, bo mają w sobie coś ciekawego, ale reszta kawałków to typowe szarpanie drutów. Ani to wyjątkowe ani poruszające. 5/10
Beastie Boys
4/5
No i to jest kawałek dobrej płyty. Jakby punk był rapem to byłby tą płytą. Ostra, silna, bezkompromisowa. Byłoby 5/5, ale zwalnia pod koniec i trochę traci na przytupie, staje się monotonna. Ale pierwsze 9 kawałków to złoto. Mocne 8.5/10 z żalem że nie mogę zawyżyć.
Richard Thompson
3/5
Ciekawy ten album pod kątem, że tworzył go mąż z żoną. Silny, lekko celtycki folk, czasami zakrawający o religijno-oazowe nastroje. Nie porywa, ale relaksuje. 6.5/10
Blondie
4/5
Lubię zespoły z charyzmatyczną wokalistką. Wybijają się na tle innych. A to jeden z najbardziej znanych. Sama płyta wybitna nie jest, ale po pierwsze ma dwa ogromne hity, po drugie ma kilka naprawdę mocnych piosenek, a po trzecie niesie ze sobą ogromnego kopa energetycznego. Trochę to dla mnie za proste, abym się zakochała, ale doceniam. 7/10
Steely Dan
4/5
Kolejna po prostu prosta i przyjemna płyta. Nie męczy, ale nie zachodzi w pamięć. Kilka utworów, czysty głos, lekka nostalgia, ale nawet nie ma się zbytnio co rozpisywać. 7/10
Led Zeppelin
4/5
Nigdy nie zrozumiem dlaczego Led Zeppelin jest klasyfikowany jako metal/hard rock. To nie są ciężkie brzmienia (które sobie wyobrażałam widząc ich nazwę na koszulkach i plecakach kostkach), to jest lekkie granie. Melodyjne. Z dużym naciskiem na instrumenty (ten bas! Ta gitara). Wokal nie zdziera sobie gardła, jest ostry jak żyleta, ale brak w nim agresji. To jest bardzo czyste brzmienie dla mnie. Sama płyta się dłuży, wypadałoby ją okroić o kilka kawałków, ale i tak mocne, zasłużone 7.5/10
Basement Jaxx
2/5
Szczególnie pierwsze kawałki kojarzą są jak skrzyżowanie muzyki z galerii handlowej i słabego klubu. Niektóre nawet brzmią jak wygenerowane przez AI. Jest kilka znośnych - tych z damskim wokalem, ale reszta jest wtórna, monotonna, powtarzalna i irytująca. Po co te dziwne odgłosy w tym wszystkim? Po co ten album na tej liście? Nigdy się nie dowiemy. 4/10
The Slits
4/5
Jest w tym coś świeżego. Miałam wrażenie jakbym słuchała zblazowanych nastolatek, które nie mają co ze żoną zrobić po lekcjach, więc sobie grają. W końcu coś, co jest jakieś. Nie wiem czy dobre, ale wyraziste. Aż chce się o tym pisać. Miałam dać 6.5/10 równane w dół, ale właśnie ze względu na to, że zapada w pamięć zawyżę. Chociaż punkiem bym tego nie nazwała, za dużo popowych naleciałości.
Tears For Fears
4/5
Kwintesencja lat 80. Album prawie kompletny. Kompozycje, które zapadają w pamięć. Ballady są najsłabsza częścią tej płyty i jedynym powodem dla którego ostateczną oceną jest tylko 8/10.
Klaxons
4/5
Nie jest to mój ulubiony britrockowy zespół, ale nadal duch gatunku unosi się nad wodami. Pierwsza połowa płyty dużo mocniejsza, z pomysłem, z własnym stylem. Druga robi się trochę chaotyczna i niespójna. 8/10
William Orbit
2/5
Trochę takie dźwięki z kosmosu połączone z medytacyjnymi odgłosami i jakaś takim poczuciem transcendencji, które niestety czasem przeradza się w soundtrack Mission Impossible. Nie wiem, jak można się tym rozkoszować bez dragów. 4/10
The War On Drugs
4/5
Ten album brzmi jakby ktoś nasłuchał się za dużo Dylana i Springsteena i postanowił nagrać płytę z lat 80’ trzydzieści lat później. Mi to nie przeszkadza, bo lubię ten klimat, ale nie jestem pewna na ile to przetrwa próbę czasu. 7/10
Jorge Ben Jor
5/5
Mega przyjemna płyta, odmiana po tych wszystkich ciężkich gitarowych brzmienianiach. Do potańczenia i odstresowania się. Jak letni wietrzyk. Nie było na niej złej piosenki. 9/10
SZA
3/5
Chciałabym bardziej polubić tę płytę, bo bardzo doceniam tę piosenkarkę i to, że ma swój własny styl i tożsamość. Ale niestety, RnB nie jest moją muzyką i choćbym nie wiem jak doceniała barwę głosu i pojedyncze utwory, całość zlewa mi się w jeden dość rozcieńczony strumień monotonnych dźwięków. 5/10
Ryan Adams
4/5
Moj problem z tą płytą jest taki, że gardzę jej autorem. Trudno ją ocenić w oderwaniu od tego. Ma kilka mocnych kawałków i ogólnie jednak jest po słonecznej stronie rozkładu normalnego - jasne jest to typowa Americana, nie wymyśla się tu koła na nowo, raczej stąpa utartymi ścieżkami. Mimo tego mniej niż 7/10 byłoby dla mnie przekłamaniem. Daje więc tyle z ciężkim sercem podkreślając że autor powinien zniknąć z życia społecznego na dobre. Justice for Mandy Moore
Run-D.M.C.
4/5
Trochę przestarzałe bity, które czasem brzmią jak uderzanie łyżką o patelnię, ale całość ma w sobie mnóstwo ognia. Zaczynam się powoli przekonywać do rapu. 7/10
Billy Joel
5/5
Wiem, że Billy Joel jest kiczowaty. I że ogólnie jest to muzyka dla normików. Ale no niestety chyba jestem normikiem, bo uwielbiam te płytę. Potrafię te kawałki słuchać godzinami. Lubię zarówno melodie jak i teksty, dają mi sporo radości. Więc chociaż chciałabym być ponad taką muzykę i rozkoszować się bardziej ą ę utworami to będąc w zgodzie ze sobą muszę dać 9/10.
Eurythmics
4/5
Annie to legenda. Uwielbiam jej barwę głosu. Same kompozycje są dla mnie zbyt elektroniczne i trochę sztuczne, ale nie jestem w stanie odmówić im mocy. Szczególnie pierwszy utwór zmiata z podłogi. Płyta trochę traci na impecie pod koniec ale i tak można do niej wracać w całości. 7.5/10
The Temptations
3/5
Bardzo podobna do poprzedniej płyty tego zespołu. Melodyjne, spokojne, ale jakoś nie zostaje na dłużej w głowie. Każda piosenka jest zbyt podobna do poprzednich, abym była w stanie je rozróżnić. Przez jakiś czas myślałam że to ciągle ten sam kawałek. 6/10
Lloyd Cole And The Commotions
3/5
Nudna i generyczna płyta. 2-3 piosenki zapadają w pamięć, ale reszta przepływa z ucha w zapomnienie, nie zahaczając o hipokamp. Całość się dłuży, brakuje jakiejś dominanty. 5.5/10 i niech nigdy nie wraca, bo i tak pomylę z czymś innym.
Fairport Convention
4/5
Bardzo kojąca płyta. Piękny wokal, melodie lekkie jak poranny wietrzyk. Aż się łezka kręci. Kojarzy mi się trochę z Joan Baez. 7.5/10
Nick Cave & The Bad Seeds
5/5
Moż trochę za długa, ale co z tego? Nikt nie tworzy takiej atmosfery jak Nick. Płyta jest utrzymana w jego rozpoznawalnym oniryczno-mrocznym stylu. Od razu słychać, czyj to album. Te teksty, te aranżacje… wielki talent, wielki umysł, wielka płyta. 9/10
Beastie Boys
3/5
To już moje drugie Beastie Boys tutaj. I zdecydowanie słabsze. Bardziej eksperymentalne, powypychane krotkimi wstawkami. Nie taki rap lubię. Sample ciekawe i oryginalne, bronią się. Ale całość męczy. 6/10
Pink Floyd
4/5
No to jest klasyk. Chociaż ja mam problem z progresywnym rockiem i utworami, które trwają rok. Mimo tego Wish you were here jak w liście przebojów trójki: u mnie wysoko, bo to piękny, pełen emocji utwór. 7/10.
Pink Floyd
4/5
Drugi dzień z rzędu Pink Floydzi. Ta płyta jest lepsza, bo jest albumem koncepcyjnym, jednym z pierwszych i najlepszych. Lubię jak coś tworzy spójną, przemyślaną całość. Nadal uważam, że ten zespół lubi przekombinować, przedłużyć, przeintelektualizować swoje utwory, ale ta płyta to mocne 7.5/10
The Rolling Stones
4/5
Lubię Stonesów, nie udają nikogo kim nie są. Ta płyta nie jest pretensjonalna, nie próbuje mnie przekonać, że jest największym artystycznym doznaniem tamtych lat. To po prostu kawałek dobrej muzyki, która cieszy. Czuć, że zespół się dobrze przy niej bawił - emanuje pozytywną energią. Czasami słychać lekkie inspiracje country i Dylanem, to też na plus. 8/10, bo są lepsze płyty Stonesów.
XTC
3/5
Czasami brzmią jak słabsi, mniej utalentowani Beatlesi z lat 80. Chwytliwe kawałki pozbawione duszy i oryginalności. Słucha się przyjemnie, ale wielkich emocji raczej nie dostarcza. 2-3 dobre kawałki, do których można wrocic, ale niewiele więcej. 6.5/10 równane w dół, bo nie lubię aż tak oczywistych inspiracji Wielkimi.
Amy Winehouse
5/5
Płyta niemalże idealna. Słuchałam jej już tyle razy, a nadal chętnie wracam. Ból w głosie, kompozycje, teksty. Jest w tym wszystkim coś szczerego i przenikającego. Och, Amy jaka szkoda, że już cię nie ma. 9.5/10
Haircut 100
3/5
Nie uważam, aby to była zła płyta, ale nie wierzę, że naprawdę zasługuje na miejsce w top 1001. Przyjemny pop, lekko funky, czasami te kompozycje robią szalone serpentyny, ale no nie wiem… trudno mi dać więcej niż 6.5 równane w dół. Brakowało mi jakiejś innowacji. Siły. Czegoś co nie brzmi jak Duran Duran. 6.5/10.
Earth, Wind & Fire
4/5
A gdzie ich największy hit? Nie na tej płycie! Ogólnie jest to bardzo przyjemna muzyka. Taka z zaśpiewem, lekkim funkiem, przyjemnym rytmem. Do potańczenia, relaksu, raczej nie do głębszych przemyśleń. Idealna na słoneczny dzień albo gorączkę sobotniej nocy. 7/10
Madonna
4/5
Zdecydowanie wolę taką, starszą, popową, balonową Madonnę. Płyta trochę zwalnia w drugiej połowie, brakuje czegoś z powerem, bo są same bujane ballady (aka. Smęty). Ale i tak, pierwsza połowa to hit za hitem. 7/10
Quicksilver Messenger Service
4/5
O dziwo bardzo mi się spodobało. Nie na tyle, aby dodać do ulubionych, ale takie psychodeliczne instrumentalia mają w sobie coś magicznego. Nigdy nie będę prawdziwą fanką takiej muzyki, ale czasami, dla oczyszczenia kubków smakowych czemu nie? 7/10
Marvin Gaye
4/5
Muzyka do uprawiania seksu, nie ma się co oszukiwać. Gladka i śliska jak olej. Głos sunie po dźwiękach jak wąż. Trochę to dla mnie przytłaczające. 7/10
The Jam
4/5
Przyjemny, ale dość typowy brytyjski zespół tamtych lat. Słychać różne naleciałości, brzmią trochę jak the Kinks. Utwory są podawane w małych dawkach, nie wiem czy nie za krótkie. Ale jest to zjadliwe, nawet chwytliwe. Daje kopa ale nie męczy. 7/10
Ice T
2/5
No i skończyła się moja dobra passa. Walka z bitem, większość piosenek opiera się na prostych tekstach w N-słowem w środku. Jasne, bywa zabawnie, ale całość jest przydługa, nudna, ciężka i pozbawiona polotu. 4.5/10
Meat Loaf
5/5
To ma w sobie mnóstwo musicalowej dramaturgii. Utwory są skomplikowane, instrumenty się na siebie nakładają jak warstwy w najlepszym torcie. Wokal jest szalony i brawurowy, a wszystko razem tworzy cudowną przygodę, która jeśli nie zachwyca to na pewno cieszy. 8.5/10 równane w górę.
Elvis Costello & The Attractions
4/5
Brzmi to trochę jak britrock z wczesnych 2000’. Maniera wokalu nieco irytuje, a w utworach jest coś powtarzalnego, ale i tak mi się podoba. Ma swój klimat i jest bardzo określone. Mam poczucie, że kreacja sceniczna jest przemyślana i całkiem trafiona. Kojarzy mi się trochę z Arctic Monkeys, the Vamps, the Kooks… Prosty, młodzieżowy, nieco buntowniczy klimat. 7.5/10
Bob Marley & The Wailers
3/5
Ech. Lubię Boba, ale jakoś nie trafiła do mnie ta płyta. Montononna, powtarzalna i jakoś tak brakowało mi w niej radości albo tęsknoty - wielkich emocji z którymi kojarzy mi się ten gatunek. Z ciężkim sercem 6/10
Sabu
3/5
Mocne bębny, ale całość jest chaotyczna, jakby niedopracowana. Wiem, że to ludowy folklor, ale były tu już lepsze płyty tego rodzaju. Samym rytmem się nie da obronić. 5/10
Kanye West
4/5
Kanye to bardzo chory człowiek z obrzydliwymi poglądami. Ale obiecałam sobie za każdym razem oddzielać płytę od twórcy. A ta płyta jest dobra! Zabawna, z pomysłem, dobrymi featami i no taką zabawą z samplami i bitem, że ociera się to o geniusz. 7.5/10
Echo And The Bunnymen
4/5
Podobała mi się dużo bardziej niż poprzednia płyta tego zespołu na którą tu trafiłam. Mam wrażenie, że było w niej więcej tożsamości, stylu. Była lekko mroczna, trochę eksperymentalna w stylu Bowiego albo Cave'a. Czułam, że utwory opowiadają spójną historię i pewną ręką prowadzą mnie przez gęsty las dźwięków. Pozytywne zaskoczenie 7/10.
The Jesus And Mary Chain
3/5
Ten szum, ten reverb, chaos tłumiący przyjemny wokal - rozumiem zamysł, ale nie zostanę fanką tego rozwiązania. Może czasem jestem w stanie otulić się hałasem jak kocem, ale w większości przypadków mi to przeszkadza. Nie jestem w stanie pokochać czegoś tak dalekiego od harmonii i balansu. 5/10.
White Denim
3/5
Próbowałam się wczuć w ten album, ale jakoś przemykał nade mną. Może to zły dzień, ale wynudził mnie bardzo. Po raz kolejny mam wrażenie, że wrzucane są tu krążki, które nie przetrwają próby czasu. Bo to jest przyjemny album, ale na pewno nie jest wyjątkowy, nie należy do 1001 najlepszych albumów wszechświata. 6/10 i lecimy dalej.
Yes
3/5
Zaczynam myśleć że progresywny rock oznacza że moja irytacja narasta z każdym utworem. Czemu oni nagrywają takie długie utwory? Czemu wszystkie te zespoły brzmią podobnie? Czemu ciągle muszę się z nimi mierzyć w tym zestawieniu? Nigdy tego nie zrozumiem. Może dlatego że nie jestem mężczyzną, lat 50, któremu się wydaje że jest bardziej wyjątkowy i alternatywny od innych. 5/10
Korn
3/5
No cóż. Nie jestem fanką metalu, ten gniew mnie czasem przeraża, ale tu było dobrze, niektóre kawałki nawet mi siadły. Ale… po co te kilkuminutowe mówione wstawki? Nigdy tego nie zrozumiem, zawsze mnie to wybija i irytuje. Obniżam o jeden punkt za takie właśnie zapychacze, których nie pojmuję. Dodatkowo same utwory też mogłyby być krótsze. Zdelegalizować ośmiominutowe rąbanki proszę. 6.5/10
Leonard Cohen
4/5
Wczesny Leonard Cohen brzmi trochę jak Bob Dylan. I chociaż to komplement to preferuję jego późniejsze płyty. Te z niskim głosem, dymem, sennością i bezbrzeżnym smutkiem. W tej brakowało różnorodności, instrumentów, pazura który rozcina skórę aż do serca. 7/10
Bob Marley & The Wailers
4/5
Drugi Marley w ciągu dwóch tygodni. Na szczęście ten jest już lepszy. Pełen radości. Słońca. Wolności. Takie powinno być reggae. 7.5/10
Morrissey
4/5
Morrisey solo jest słabszy od the Smiths, ale jego kompozycje wciąż są udane. Teksty trochę niedomagają, jest to trochę spadek jakości, ale nie jestem w stanie dać niżej niż 7/10. Lubię takie lekkie, eksperymentalno-popowe brzmienia.
My Bloody Valentine
3/5
Shoegaze chyba stanie się moim wrogiem. Te wszystkie efekty, szumy, na co to komu? Jasne, klimat jest, czasem nawet dość niezwykły, wyróżniający się i zapadający w pamięć. Ale części z tych utworów nie da się słuchać. Is this and yes ratuje ten album i też podnosi moją ocenę na 5.5/10
Lightning Bolt
2/5
Boże jaka rąbanka. Chaos bywa dobry w małych dawkach, kakofonia może być uznana za sztukę, ale to tylko męczy! Głowa od tego boli. Wciskanie wszystkich guzików jednocześnie nigdy nie jest dobrym pomysłem - ani w windzie ani w muzyce. 4/10, bo były momenty, że miałam nadzieję że wyjdzie z tego przyjemny album z mocniejszym brzmieniem. Niestety jak to śpiewa dużo bardziej utalentowana muzycznie osoba: krótkie są momenty.
The xx
4/5
Trochę mnie dziwi, że w tym zestawieniu jest więcej niż jedną ich płyta. Ale ta zdecydowanie jest lepsza - mocniejsze kompozycje, spójność i fantastyczny wokal (szczególnie damski). Nie jest to specjalnie ambitna muzyka, ale Pop też może być porządny i tu (moim zdaniem) jest. 7.5/10
Boards of Canada
2/5
Nuda z komputera. Najpierw ta płyta była irytująca, potem nużąca a na końcu całkowicie nijaka. Elektronika to chyba mój najmniej lubiany gatunek, ale czasem nawet w niej potrafię znaleźć jakieś perełki. A tu znowu jakieś robotyczno-kosmiczna monotonia. 3/10 i błagam nigdy więcej.
Count Basie & His Orchestra
4/5
Przyjemne, oldschoolowe granie z prawdziwymi instrumentami. Aż chce się tańczyć. Uwielbiam taką wirtuozerię i zabawę dźwiękiem. Wszystko jest tak nasycone, że wokal jest zupełnie zbędny. 8/10
Neil Young
5/5
Piękna płytą. Warstwa liryczna genialna, muzycznie też niczego sobie. Głos przeszywa mnie jak szpilka. A See the sky is about to rain chwyta mnie za bebechy i serce jednocześnie. Niektórzy się pewnie nudzą, ale nie ja. Mnie to zachwyca. 9/10 (głównie ze względu na ten jeden utwór).
2Pac
3/5
Biorąc pod uwagę jaką legendą jest 2Pac spodziewałam się czegoś lepszego. Z przytupem i zrywającego czapki z głów i buty ze stóp. A tu po prostu trochę porządnego rapu. Nic mnie nie zaskoczyło. Nic mnie nie poruszyło. Nawet niespecjalnie bujało. 6/10
New Order
4/5
Porządny album. Elektronika, ale z duszą i dobrym wokalem. Pewnie dla niektórych zbyt mało eksperymentalna, ale ja się po prostu cieszę, że mogłam przesłuchać cały album i to kilka razy, a uszy nie zaczęły mi krwawić. To taka muzyka schyłku lat 80 - czuć już powiew nowego, ale jeszcze syntezatory trzymają się mocno. 7.5/10
Beth Orton
3/5
Ja kocham smutne kobiety z gitarą i pianinem, ale to chyba jakiś przykry wyjątek. Głos czysty i głęboki. Kompozycje sprawne. Ale nie wiem, lubię smutne piosenki, ale ta są bardziej smętne niż smutne. Bez polotu, iskry bożej i jakiegoś błysku. Doceniam, ale szybko zapomnę. 6/10
Supergrass
4/5
Są lepsze zespoły rockowe. Ta płyta jest nieco powyżej przeciętnej. Ratuje ją wielki hit Alright, We’re not supposed to i ostatni kawałek, który wycisza i nie przebodźcowuje. Cała reszta trochę myli ostre granie z hałasem. Naiwne to trochę. 6.5/10 równane w górę.
Killing Joke
3/5
Industrialne, buntownicze i mocno osadzone w sobie. Tylko niestety, do mnie to nie trafia. Doceniam podążanie własną ścieżką i łączenie gatunków, ale dla moich uszu to nadal bełkot, chaos i hałas. 5/10
The Beau Brummels
3/5
Jedenaście piosenek w 28 minut?! Niestety, ale nawet dla mnie to są za krótkie utwory. Nie robią krzywdy moim uszom, niektóre są nawet przyjemnym folkiem z elementami country i wczesnego rocka, ale… po co pisać takie krótkie kawałki? Człowiek się nawet nie zdąży wczuć, a już leci następny. 6/10
Kendrick Lamar
4/5
Kendrick jest geniuszem. Tu nie ma się co łudzić, że jest inaczej. Ale to nie jest moja ulubiona płyta tego artysty. Nadal doceniam ambicję, jego flow, szczerość. Podejmowane tematy. No wszystko, bo to jest mój ulubiony raper, wielki za życia i pewnie legendarny po śmierci. Po prostu uważam, że zdążył się rozwinąć od tego czasu (i jeszcze bardziej moralizować z piedestału, ale to nie na dzisiaj temat). 7/10
Tom Waits
5/5
Okazuje się, że lubię Toma Waitsa. Nie spodziewałabym się. Ale jest coś pięknego w jego rynsztokowych piosenkach i przeżartym głosie. Mrok, brud i smutek, który do mnie przemawia. On czołga się na kolanach, wywija w konwulsjach przy każdym utworze i ja to kupuję. Zaskakujące 9/10
Ray Price
3/5
Kolejna płyta jak z Fallouta. Jest w niej coś szczerego i naiwnego, prostolinijnego nawet. Ale to nie do końca mnie wzrusza, raczej bawi i/lub żenuje. Ale nie nudzi. Chociaż tyle. 6.5/10 równane w dół.
The Fall
2/5
Myślę, że to bardziej kwestia mojego nastroju niż tej płyty, ale niezbyt mi się spodobała. Chaotyczna, jakaś niedopracowana, zagubiona. Dużo hałasu, mało muzyki. 4/10 chociaż dopuszczam, że to po prostu wina mojego dzisiejszego nastawienia.
Lynyrd Skynyrd
4/5
Chyba zmieniam się w starego rednecka, bo podoba mi się ta płyta i to nawet bardzo. Melodyjna, rockowa, ale z zaśpiewem country. Daje pozytywnego kopa i trzyma uwagę aż do końca. Szczególnie cenię sobie wokal frontmana. Będę do niej wracać. Mocne 8/10, bo mimo że utwory są długie to mi się nie dłużyły a to spory sukces!
The Cure
3/5
Lubię ten zespół. Ból i tęsknota w głosie wokalisty zawsze do mnie trafia. Ale w tej płycie zawiodły kompozycje. Brakowało mi czegoś przejmującego. Było mrocznie, duszno i butowniczo. Indystrialnie i tłoczno. Ale wolę bardziej emocjonalne utwory tego zespołu. Skręcające w te przejmujące lata 80. 6/10
The Byrds
3/5
Podoba mi się eksperymentowanie, szukanie własnej ścieżki i mieszanie gatunków na tej płycie. Tekst i wokal tworzą jasny, korentny obraz, ale mimo wszystko czegoś mi brakuje. Nie porywa tak jakbym chciała. 6.5/10 równane w dół.
Ray Charles
4/5
Jazzowe evergreeny w Rayowej wersji. Niby nie jest to coś wielkiego, ale one same w sobie są hitami, a jeszcze z dodatkiem jego głosu i maślanego sznytu to już w ogóle. Piękne to, ma urok minionych lat, wpada w ucho i tupie nóżką, ale jednak najwyższe noty rezerwuję dla oryginalnych kompozycji, które trafiają prosto do mojej duszy. 8/10
Siouxsie And The Banshees
4/5
Piekny wokal. Niektóre utwory zbyt eksperymentalne, ale ogólnie zespół, które zostaje w pamięci i jak te szyszymory wkręca się w głowę, gdzieś przyzywa, ma w sobie coś mistycznego. 7.5/10
Neu!
3/5
Utwory instrumentalne podobały mi się o dziwo dużo bardziej niż reszta. Porządny, melodyjny rock, który może świata nie zmieni, ale uszu też nie zrani. 6.5/10, chociaż poważnie rozważam, czy nie dać więcej.
Drive-By Truckers
2/5
Czemu ta płyta jest taka długa? I czemu jest na tej liście? Przecież ten zespół śpiewa w kółko o zespołach dużo lepszych od siebie. To jest jakaś słaba kopia prawdziwych, starych rockowych bandów. Wymęczyła mnie niemozebnie. 4/10 i nie pozdrawiam.
Dusty Springfield
4/5
Dusty uczy mnie wiele o kobiecości i intymności. Jest coś pięknego, łagodnego i kojącego w tych kompozycjach. Mocne 8/10
Morrissey
4/5
Waham się mocno, bo uważam że Morrissey nigdy nie był tak dobry solo jak w the Smiths, ale ta płyta ma kilka mocnych utworów. I kilka patetycznych/na granicy żenady. Daję bez przekonania 7/10.
Emmylou Harris
4/5
Taka na granicy ta płyta. Miejscami piękną, delikatna i czuła a miejscami zbyt sentymentalna. Wokal kojarzy mi się trochę z Vegą, chociaż jej zaśpiew jest bardziej rozpoznawalny. 7/10
Fleetwood Mac
5/5
Pierwsze 10/10. Ta płyta jest po prostu perfekcyjna. Męski wokal. Damski wokal. Kompozycje. Teksty. Ballady. Żwawe utwory. No majstersztyk. Słów mi brakuje.
Tom Waits
3/5
Koncept jest niesamowity. Muzyka na żywo, instrumenty, śmiech, mówione wstawki. Jak w jazzowym lokalu, pełnym dymu i niedomytych szyb. Czułam się jakbym siedziała na wysokim stołku i sączyła łychę z kwadratowej szklanki. No ale… sama muzyka niezbyt domaga. Jest zbyt monotonna. Lubię waitsowy bełkot, ale tu każdy kawałek był taki sam. Nużyło mnie to. 6/10
Love
3/5
Cały ten rock zlewa mi się w jedno. Co to w ogóle ma być, sześć krótkich utworów a później jeden dłuższy od pozostałych razem wziętych. Frustrują mnie takie płyty, nawet jeśli instrumentalnie są na wysokim poziomie. Po co? Po co ta płyta i po co ona tutaj? 5/10
The Sonics
2/5
Co to w ogóle jest. Większość tej płyty to covery. Zero oryginalności. Cała płyta ma mniej niż 30 minut. Przyjemny to rock n roll, ale czy to jest coś więcej niż soundtrack do sprzątania mieszkania? Nie wydaje mi się. 4.5/10 i nie będę tym razem równać w górę, bo mnie to zirytowało.
3/5
Hm… trudno mi się zdecydować. Lubię taki bujający jazz, ale ta płyta nie była wyjątkowa. Miała swoje momenty, gdy wchodziły etno inspiracje, ale ogólnie chyba będzie to po prostu mocne 6/10, bo minął jeden dzień a już nic z niej nie pamiętam.
Eminem
4/5
Lubię Eminema. Tego starego z pazurem i tekstami czasem lepszymi nawet od Szekspira. To jest ten Eminem. Ma kilka potknięć na tym albumie, eksperymentów bez pomyślnego zakończenia, ale w ogólnym rozrachunku jest to dobra płyta, która wiele zmieniła w świecie rapu. 8/10
Magazine
4/5
Zaczynają mi się zlewać te wszystkie zespoły postpunkowe, ale ten ma na tyle dziwny i interesujący wokal, że nawet się wybija. Ma w sobie coś takiego surrealistycznego i mrocznego ta płyta. Podoba mi się to. 7/10
ABBA
5/5
Prawie każda piosenka na tej płycie to hit, który kilkadziesiąt lat później nadal zna każdy. Pierwszy kawałek ma nieco ryzykowny tekst, ale człowiek i tak chce tańczyć do upadłego. Ta płyta jest genialna i przetrwała próbę czasu nawet jeśli jest popowa do bólu. 9/10
Bob Marley & The Wailers
4/5
Mój problem z Bobem Marleyem jest taki, że wychowałam się na kompilacji jego największych hitów i żadna jego płyta tego nie pobije. Ta jest dość przyjemna. Chyba najlepsza z tych trzech, które już mi się tu wylosowały. Nadal daleko im do perfekcji. 7/10
Leonard Cohen
5/5
I to jest Cohen, którego kocham. Mistrz słowa i atmosfery. Autor najsmutniejszej piosenki na świecie (Famous Blue Raincoat). Jego głos brzmi jakby od tysiąca lat patrzył na krzywdę i żal. Każdy dźwięk jest przemyślany. Ma czas by wybrzmieć. Ta płyta nigdzie się nie spieszy. Snuje swą opowieść z mozołem, nie idąc na skróty. Kocham. 10/10
Deep Purple
3/5
No dobra dam cztery, bo Smoke on the water to hit plus doceniam zespół rockowy, który nie zmienia jednego kawałka w godzinną epopeję. 6.5/10 równane w górę.
David Bowie
3/5
Pierwsza połowa płyty była taka 7/10. Nadal eksperymentalna, ale z mocnym wokalem, który sprowadzał ją na ziemię. Druga połowa wystrzeliła już w kosmos, a ja niestety nie jestem fanką tego rodzaju międzygwiezdnych wycieczek. Finalnie daje temu albumowi 6/10 i dużo szacunku, bo chociaż mi nie pod pasowały to lubię eksperymenty jako takie.
Mudhoney
2/5
Moja cierpliwość do takich płyt się kończy. Znam grunge. Lubie grunge o ile jest zrobiony dobrze. Ale to jest jakaś kakofonia. I to nudna do tego. Co samo w sobie chyba jest osiągnięciem. Wokal mnie odrzucał. Kompozycje mnie nużyły. Daję 4/10, bo bywały tu już gorsze wpadki.
The Hives
3/5
Przyjemy okołopunkowy album. Jest krótki, więc nikomu nie przeszkadza że płynie ciągnie na tej samej, mocnej energii. Czy mnie zachwycił? Jasne, że nie. Ale jest lepszy od wielu, których już tu uświadczyłam. 6/10
Santana
4/5
No ma talent w palcach ten Santana. Waham się między 6 a 7, bo kompozycje są ciekawe, aranżacje śmiałe i ma to swój charakterystyczny styl. Trochę brakuje mi mocnego wokalu, ale no cóż, nie o to chodzi w tym albumie. 7/10
My Bloody Valentine
3/5
Shoegaze staje się (prócz techno) moim najbardziej znienawidzonym gatunkiem muzycznym. Po co tyle szumu? Wokal jest piękny, ale instrumentalnie nie mogę tego znieść. 5/10, bo jest naprawdę są tam przyjemne momenty. Niestety jak to śpiewa Daria: krótkie są momenty.
Spiritualized
3/5
Kolejna płyta na granicy 3 i 4. Pierwsza połowa, mimo mojej nienawiści do shoegaze zmierzała w stronę czwórki, ale niestety druga połowa: nadęta i zbyt kosmiczna na mój gust, zniszczyła moje nadzieje. Końcowe utwory są zbyt długie. Próbują we mnie wszczepić energię kosmiczna na którą mam alergię. Nawet przyjemny wokal i naprawdę mocna pierwsza połowa tego nie uratuje. 6.5/10 równane w dół.
The Beach Boys
3/5
Kolejna przeciętna płyta. Tak, jest to przyjemny zespół, jak sama nazwa wskazuje ma letni vibe i kojarzy się ze słonecznymi dniami. Ale kojarzy się też z tymi facetami w dziwnych kapeluszach, którzy muszą śpiewać a capella bo wybuchną. Kiedyś to może było innowacyjne, teraz bywa wkurzające. 6/10
Alice In Chains
3/5
No cóż. To jest kawałek porządnego, ciężkiego rocka. Nie jest to moja muzyka, ale doceniam. Niestety, nie jestem w stanie się wczuć w te kawałki. Może dlatego, że jednak wychowałam się tylko na Nirvanie a teraz jest już we mnie za mało buntu, aby się zakochać. 6.5/10 równane w dół.
The Prodigy
2/5
No nienawidzę takiej muzyki. Wszyscy o tym wiemy, że jestem największym hejterem elektroniki. Ale jednocześnie Prodigy ma swoją tożsamość. Jest charakterystyczne. Jakieś. Niestety nie zmienia to faktu, że po prostu nienawidzę takiej muzyki. Wybacz Prodigy, it’s not you, it’s me. 4/10
Aretha Franklin
4/5
No i znowu… ona ma głos jak dzwon. Respect to jest taki hit. Reszta płyty dość powtarzalna, na jedną modłę, ale w sumie nie oznacza to spadku jakości. 7/10
Blur
4/5
Trochę smutek, że najlepsza piosenka jest na początku płyty, a potem jest już tylko gorzej, ale nadal jest to porządny kawałek brytyjskiego pop-rocka. Dobry na imprezy, do słuchania w samochodzie i jako muzyka w tle. Nic wybitnego, ale potrafi wkręcić jak palce w pralce. 7.5/10
Burning Spear
4/5
No i co ja mam z tym zrobić? Kolejny album gdzieś pomiędzy 4 a 5. Każde reggae jest do siebie podobne, ale przynajmniej nie jest to kolejny Bob Marley. Mam wrażenie jest bardziej edgy niż Bob. Doceniam to i dam 6.5/10 równane w górę.
Hüsker Dü
3/5
Ta płyta jest tak nijaka, że mogłaby powstać w latach 80/90/00. Przeciętny rock, który ani nie zmusza nóżki do tupania, ani nie gwałci uszu. Po prostu sobie jest, monotonnie płynie przez serię podobnych piosenek, a potem się kończy, a ja od razu wyrzucam ją za pamięci. 4.5/10
Guns N' Roses
4/5
No cóż. Ta płyta jest zdarta jak gardło rockmana. Grają ją wszyscy wszędzie. I okazuje się że nie bez powodu. To są hity. Klasyki. A to przecież debiutancka płyta. Nie mogę wyjść z podziwu. Oczywiście ja z hard rockiem to się lubię tak jak z pływaniem (czytaj: wcale), ale i tak śpiewałam w samochodzie. 7.5/10
The Beach Boys
4/5
No i to jest dużo lepsza, mniej oczywista płyta The Beach Boys. Jasne te wszystkie dźwięki, nucenie, harmonie czy cokolwiek to jest mogą w pewnym momencie męczyć, ale ogólnie jest to piękna, słoneczna, lekka płyta przez którą się płynie. Nie męczy, nie stresuje i się nie dłuży. Wokale? No mogą irytować, ale dla mnie są jak kryształ. 7.5/10
The Monks
4/5
W pewnym momencie to już brzmiało tak samo, ale i tak bardzo doceniam! Rock osadzony na bębnach, bardzo rytmiczny, czasem quirky. Końcowe piosenki to już odczepione wrotki na całości, ale i tak duże i pozytywne zaskoczenie 8/10
Ravi Shankar
3/5
Wszystko spoko, ale po co instruktaż na tej płycie? W razie jakbym nagle zapragnęła zostać wirtuozem tego instumentu? Reszta albumu jest ok, chociaż momentami trochę monotonna. Wszystko zlewa się w jeden wielki kawałek. No ale Beatlesi go kochali. Plus jest ojcem Nory Jones - samo to zasługuje na gwiazdkę więcej. 5.5/10
Jimi Hendrix
3/5
Potrafi ten pan grać na gitarze i wiedzą to wszyscy. Ale wokal już nie jest taki dobry. Kompozycje też do mnie nie trafiają. Nie planuję podwyższać oceny tylko dlatego że to klasyk. Nie bez powodu najbardziej podobały mi się piosenki, przy których majstrował ktoś inny. 6/10
Ride
3/5
Czemu ten Shoegaze mnie prześladuje! Nie jestem w stanie go wytrzymać i czuję się jakbym miała szumy uszne. Obiektywnie to może być nawet dobra płyta, ale subiektywnie, przez ten przesyt gatunku chciałam umrzeć jak tylko zobaczyłam tytuł. 5/10 i błagam dajcie mi odpocząć.
Jethro Tull
5/5
To jest chyba moje największe dotychczasowe zaskoczenie. Bałam się, że wszystkie 5 gwiazdek polecą do artystów, których już znam, a tu proszę. Rock grany pełną piersią z instrumentami, które są odważne i nie zamykają się w gitarze i bębnach. Wokal trochę teatralny, trochę country. Obrazowe teksty. Jakaś nostalgia i poetyckość. I flety! Wszystko co kocham w jednym. 9/10
Joni Mitchell
4/5
Kocham Joni nad życie, ale na płyta nie jest wybitna. Ma lekkie kawałki przez które się płynie, ale nic mi nie rozerwało serca na strzępy, a tego się po niej spodziewam. Nadal 7/10, bo to Joni i ona nie jest w stanie nagrać złej płyty, ale czuję lekki niedosyt.
Elton John
5/5
Pierwsze cztery utwory na tej płycie to majstersztyk. Później nie jest wcale gorzej. Zmysł kompozycyjny Eltona nie ma sobie równych. A wokal też jest niesamowity. 8.5/10 równane w górę.
The Stooges
4/5
Myślałam że będzie bardzo męcząco. A to przyjemna płyta do mknięcia szosą. Utwory nie są monotonne, wokal z mocna maniera, która jednak pasuje do tego stylu grania. Daje lekkiego kopa ale nie w sam środek splotu słonecznego. 7/10
The Cramps
3/5
Bardzo podobna do wczorajszej płyty tylko słabsza, pozbawiona tego przytupu. Cover Fever jeszcze się wyróżnia, ale myślę że to dlatego że ma specyficzną melodię, ale reszta? Przepłynęła przez moje uszy i nie pozostawiła wiele. 5/10
The White Stripes
4/5
Jest to porządny rockowy ale kameralny album. Ma w sobie coś szczerego, jak pierwszy szkic, jak zespół z garażu. Nie porywa mojego serca, ale uważam że naprawdę jest konkretny i szczery. 7.5/10
The Killers
5/5
To jest mój gimnazjalny klasyk. Słuchałam tej płyty do upadłego. Łączy syntezatory, rock i emo w taki bardzo znośny miks. No i jest na niej hymn millenialsów. 8.5/10 równane w górę.
Cypress Hill
3/5
Porządny rap. Na granicy bardzo dobrego. Trochę się waham między 3 a 4, ale nie jest to coś do czego bym świadomie wróciła, więc leci 6.5/10 równane w dół. Nie wiem czego mi zabrakło? Ciekawych sampli? Jakiegoś wielkiego hitu? W teorii wszystko było, a jednak czegoś mi brak.
Raekwon
3/5
Kolejny rap. Ten mnie nie bujał wcale. Nie było w nim nic charakterystycznego a bity były takie, że bujać to mogły tylko do snu. 6/10 i już nie pamiętam ani kawałka.
Paul Simon
4/5
Jedna z moich ulubionych piosenek jest na tej płycie. Ale całość ma trochę zbyt wiele podobnych do siebie ballad, abym dała 5/5. Uwielbiam Paula Simona, jego głos i kompozycje, ale nie bez powodu najlepszym kawałkiem jest ten bardziej żwawy. 8/10
Prince
4/5
Hmm… nigdy nie byłam fanką Prince’a. Jakoś ominął mnie ten fenomen, ale to są porządne kawałki. Pomijając Purple Rain, który jest genialny ale też zdarty do granic możliwości, jest tam kilka utworów do których można z przyjemnością tupać nóżką. Czy nagle stałam się fanką? No nie, ale Purple Rain wyciąga ten album na 7/10
808 State
2/5
No cóż. Nadal nie lubię elektroniki, a tej to już szczególnie. Na początku zapowiadało się, że pociągną do tych trzech gwiazdek, ale potem było tylko gorzej. 4/10 i nie spotkamy się nigdy więcej (mam nadzieję).
Cyndi Lauper
4/5
All through the night to taki piękny kawałek. Sama płyta trochę nierówna, ale ma wystarczająco dużo hitów aby to wszystko wyciągnąć w górę. Sama Cindy ma kojący głos i prezencję prawdziwych gwiazd rocka. Czego chcieć więcej? 7/10
Badly Drawn Boy
4/5
Daję 7/10 mimo że część z tych piosenek brzmiała jakby je napisał jakiś wyjątkowo emocjonalny trzynastolatek. Ale cóż mogę powiedzieć? Ja lubię taki kicz z sercem na ramieniu. Mocno nostalgiczna płyta - nie znałam jej wcześniej, ale przeniosła mnie prosto do gimnazjum.
Deee-Lite
3/5
Co to w ogóle ma być? Elektronika na najgorszym poziomie. Powtarzalna, zbyt konwencjonalna, aby zaskakiwać, trochę do bujania trochę do pogardy. 5/10, chociaż to i tak za dużo.
Green Day
5/5
No nie da się oszukać gimnazjalnej nostalgii - uwielbiam tę płytę. Nawet jeśli te dwadzieścia lat temu nią gardziłam. Nawet jeśli byłam ponad to - i tak znam praktycznie każdy utwór. I jestem już na tyle “duża” aby się do tego przed sobą przyznać. Dodatkowo plus za bycie sobą i mówienie o trudnych tematach. 8.5/10 naciągane w górę.
Nick Drake
4/5
Trudno mi to ocenić, bo z jednej strony to moja muzyka a z drugiej słyszę przecież, że to nic specjalnego. Ale jak to mówi Mały Książę, dobrze ocenia się tylko sercem. 6.5/10 wyciągnięte w górę.
Frank Sinatra
3/5
Wybacz Frank, ale ten mariaż dwóch światów niezbyt działa. Większości z tych wykonań brakuje duszy. 6/10 i niech każdy skupi się na tym, co czuje najbardziej, bo ta Girl from Ipanema to słaba była
Stan Getz
3/5
Nuda. Napisałabym więcej, ale po co? Generyczna bossa nova, powinnam pewnie doceniać, ale dla mnie taka muzyka, kiedy nie ma wokalu jest po prostu tłem, które równie dobrze mogłoby być napisane przez AI. Wiem, wychodzi ze mnie ignorantka, ale co? Mam kłamać? I mówię to jako fanka muzyki klasycznej. 5/10
Joni Mitchell
5/5
Piękna płyta. Idealna. Smutek Joni ma w sobie coś transcendentnego. Czysty jak kryształ. I do tego kompozycje z tekstami, które poruszają do cna. 10/10. Moja ulubiona płyta świata.
AC/DC
4/5
No daje kopa. Taka trochę naiwna, ale pełna dobrej energii muzyka. Nie za ciężka (to jak o deserze - nie za słodkie), ale no jak sama nazwa zespołu wskazuje elektryzująca. 7/10
OutKast
3/5
Bardzo eklektyczna płyta. Może nawet za bardzo. Niektóre utwory mógłby śmiało wypaść z tego szalonego projektu. Doceniam zabawę materiałem, eksperymentowanie ze stylem. I jest tu naprawdę dużo dobrej muzyki. Śmiało, po wycięciu kilku kawałków dałoby się z tego zrobić płytę 10/10 a tak to jest tylko 6.5 równane w dół.
Alanis Morissette
5/5
Zapomniałam już jak dobra jest ta płyta. Kwintesencja lat 90 i pozłamaniowej goryczy. Dla mnie tak zwany no skip album. Tu siedzi wszystko: wokal, melodia, teksty! Te teksty! 9/10.
Oasis
3/5
Czasami rozumiem fenomen Oasis. Ale przy tej płycie? Niezbyt. Przekombinowana, trochę nadęta i jednak brakuje mi jakiejś harmonii w tych kompozycjach. Doceniam kilka kawałków, ale całość jest nieco rozczarowująca. 6/10
Traffic
3/5
Zaczynam myśleć, że z płytami rockowymi jest jak z filmami wojennymi - o ile nie są wybitne to wszystkie są takie same. Przesłuchałam całą i nie zapamiętałam wiele. Wokal bardzo generyczny, a kompozycje też nie mają żadnej pieczątki oryginalności. 5/10.
Ash
3/5
Utknęłam w jakimś piekle przeciętnych rockowych popłuczyn. Ta ma przynajmniej posmak dobrego britrocaka (chociaż zespół jest z Irlandii). Mimo to, kurcze no. Delikatny wokal, fajna gitarka i to by było na tyle. 6/10 i błagam o zmianę scenerii.
Paul Simon
5/5
No i to jest Paul Simon, jakiego znam i kocham. Wciąż bywa sentymentalnie, ale nie jest to cała płyta ballad. Kompozycje są ciekawe i odważne, glos jak zawsze - najczystszy kryształ. 9/10 i więcej takich proszę.
Depeche Mode
4/5
Szanuję Depeche Mode, nawet nauczyłam się kochać kilka ich utworów, ale ten album jest męczący. Traktuje siebie zbyt poważnie. Brakuje mu lekkości. Są eksperymenty z muzyką, ale nie ma zabawy z nią. 6.5/10 równane w górę z sentymentu.
Black Sabbath
4/5
I jak ja mam to teraz ocenić? Oczywiście, że zawyżę ocenę pod wpływem emocji. Kiedyś bałam się takiej muzyki, dzisiaj jestem w stanie ją docenić. Jest w niej sporo emocji, ale też czystego, porządnego grania. Nadal nie rezonuje to z moją wrażliwością, ale jestem w stanie to nie tylko tolerować, ale również szanować. 6.5/10 równane w górę.
Dusty Springfield
4/5
Mieć tyle luzu co Dusty... marzenie. Ona nic nie musi, robi swoje i idzie dalej. Ta płyta jest trochę przestarzała, nawet jak na tamte czasy, ale ma w sobie tyle uroku i charyzmy, że jestem jej w stanie to wybaczyć. 7/10
Simon & Garfunkel
4/5
Kocham folk. A to jest piękny folk. Z cudownymi tekstami. Tylko ta cicha noc na koniec psuje wrażenie. Inaczej byłby album prawie idealny, a tak to obniżam ocenę na 8.5/10 i równam w dół. Po co wam to było?!
Dinosaur Jr.
3/5
Wygląda na to, że z grunge’u lubię tylko Nievanę. Jakieś to rozproszone było. Czułam, że to wielki zespół, słyszałam ile późniejszych zespołów się nimi inspirowało. Ale no za serce mnie to nie chwyciło. Po prostu porządny kawałek dość nowatorskiej roboty. 6.5/10 równane w dół.
The Lemonheads
3/5
Zaczynało się dobrze, ale gdzieś w połowie płyty zmieniło się w typowe dla tamtych czasów rockowe popłuczyny i w efekcie wyszedł taki album do posłuchania w samochodzie, gdy nic innego nie leci. Chociaż wokal i szczególnie backup wokal bardzo przyjemny. 6.5/10 równane w dół.
Sam Cooke
4/5
Ja: nie lubię soulu.
Także ja: Nie mogę wyjść z podziwu nad tym satynowym głosem, lekkością i klimatem. To nie jest płyta, którą kiedykolwiek włączę sama z siebie, ale gdy już się pojawi to będę się rozkoszować każdą nutą. 7/10
Eels
4/5
No i to jest to czego oczekuję od rockowej płyty z lat 90. Zabawne, dowcipne i lekko pokręcone teksty. Kompozycje proste, ale na tyle oryginalne że nie nudzą. I wokal, który może nie jest wybitny, ale da się go słuchać bez żenady. 7/10
Living Colour
4/5
Najlepsze w tej płycie jest to, że mam poczucie że oni się bawią muzyką i nie traktują siebie zbyt serio. To bardzo eklektyczny album, widać że czerpią z różnych gatunków i nie boją się być inni. Jasne, część z tych utworów nie przypadła mi do gustu, ale doceniam tę niepohamowaną muzykalność. 7.5/10
The White Stripes
4/5
To była przyszłość rocka, oryginalni, prawdziwi, odważni, inni. Seven Nation Army to już klasyk. Tak brzmiały tamte czasy. Te aranżacje zostaną ze mną na dłużej, chociaż kilka utworów ściąga cały album w dół. 7/10
The Notorious B.I.G.
2/5
Nie wiem. Niektóre kawałki były całkiem niezłe, ale całość napawała mnie takim niesmakiem. Te sample seksualne, nie tego się spodziewam. Bez nich byłoby 6/10, a tak to obniżam to 4/10, bo nic tej płyty nie ratuje a sporo ją pogrąża.
Bob Dylan
5/5
Bob Dylan to mój mąż i bóg w jednym. Ale nawet ja potrafię stwierdzić, że bywa nierówny. Niektóre z jego płyt są okropne i unikam ich jak ognia. Na szczęście to nie jest jedna z tych płyt. Like a woman to jedna z najlepszych piosenek w jego repertuarze. Całość jest poetycka, skomplikowana w swojej nadmiernej prostocie i po prostu szczera. Ten wokal nigdy nie będzie pasował każdemu - ale ja go kocham. W jego ohydzie jest coś pięknego. Ach ten Bob, człowiek pełen sprzeczności. Mocne 9/10
Sarah Vaughan
3/5
Takie między 6 a 7. Glos ma jak miękki koc, ale jakoś tym razem nie przemówiły do mnie te jazzowe evergreeny. Jest w tym coś uroczego, ale mam powoli poczucie, że wtedy wszyscy śpiewali to samo i tak samo. Piękny to materiał, ale czuję jego zmęczenie. 6.5/10 równane w dół.
Fela Kuti
4/5
Fela jak zawsze w formie. Niech świadectwem jego geniuszu będzie to, że zwykle nie słucham takiej muzyki, a i tak, gdy widzę, że się wylosował to wiem, że czeka mnie obcowanie z Muzyką przez duże M. Cudowna jest ta zabawa melodią i dźwiękiem, ta lekkość i swoboda. 8/10.
Faust
3/5
To było takie dziwne! Dziwne, oryginalne, zdeformowane, czasem naprawdę wdzięczne i dźwięczne a czasem odpychające, jakby przypadkowe, taplające się z dumą w swojej ohydzie. Ale przede wszystkim było to JAKIEŚ! Nie sprawiało przyjemności, ale fascynowało, pociągało i odrzucało, ale robiło to wszystko trzymając Cię za fraki. Nie mam pojęcia jak to ocenić, ten dziwny twór, ten eksperyment szalonego naukowca. Dam 6/10, ale ta płyta wymyka się gwiazdkom i ucieka wprost na swoją, zupełnie obcą, zamieszkaną przez kosmitów planetę.
Keith Jarrett
3/5
Doceniam, naprawdę, ale koncert fortepianowy to ja mogę słuchać na żywo a nie na płycie. Jestem mistrzynią w wytłumianiu takich bodźców, więc pomimo dużego szacunku jakim darzę artystę i jego umiejętność improwizacji ta płyta dostaje ode mnie 6/10
Throbbing Gristle
1/5
Połowa utworów brzmi jakby jest nagrał R2DR, druga jakby komuś się dyktafon włączył w kieszeni. Szum, chaos, dezorganizacja i dezintegracja. Ja lubię dziwne rzeczy, ale ludzie tego nie da się słuchać! Nie obchodzi mnie, że to wielka płyta jest, nabawiłam się przez nią dźwiękowstrętu. 1.5/10
John Lennon
4/5
Brakuje tu Paula, ale bez niego John jest jak bez hamulca Bezpieczeństwa, pędzi po różnych gatunkach i tematach nie zatrzymując się ani na chwilę, aby przemyśleć, czy to wszystko ma w ogóle sens. W efekcie powstaje niespójny miszmasz, który zaskakuje z każdym kawałkiem. 7.5/10
Elvis Costello & The Attractions
4/5
Jeśli ta lista nauczyła mnie czegokolwiek to tego, że jestem fanką Elvisa Costello (o którym wcześniej miałam mgliste pojęcie i nie znałam żadnego z jego utworów). Jest w jego utworach coś nie tylko popowego, ale i filmowego - łatwo je sobie wybrać na ścieżkę dźwiękową życia. I może nie jest to najbardziej nowatorskie granie na świecie, ale mi i tak wystarcza do dobrej zabawy. A muzyka może czasem być tylko tym - dobrą zabawą. I nie ma w tym nic złego. 7.5/10
Sonic Youth
3/5
Nie umiem się przekonać do tego zespołu. Wiem, że byli wielcy, ale dla mnie raz są nudni a raz chaotyczni. Ta płyta mi się strasznie dłużyła, raz nużyła, raz irytowała ani razu nie chwyciła za serce. Doceniam część kompozycji, ale nic nie zostanie ze mną na dłużej. 5/10
Frank Sinatra
4/5
No i to jest w końcu stary dobry Sinatra. Każda piosenka to klasyk i płynie się po nich jak po najlepszej fali. Gość ma głos jak jedwab, czuje muzykę i no jest profesjonalistą w każdym calu. 8/10
Johnny Cash
4/5
Johnny Cash to był gość. Dzięki tej płycie można wyczuć, jak bardzo był charyzmatyczny na scenie. June też zawsze mile widziana. Nie bez powodu człowiek jest legendą. Ten folk/country/rock trafi niemal do każdego, a jeśli nie to chociaż posłuchają sobie jego dobrej gadki. 7.5/10
Solomon Burke
4/5
Piękne to było. Nawet nie wiedziałam ile z tych utworów jest gdzieś głęboko w sercu. Zaśpiewać je z taką dawką emocji i kokieterii... wow. Niesamowity album, mięsisty, melodyjny, spójny. Słuchanie go jest jak przesuwanie dłonią po aksamicie. 8/10
The Rolling Stones
3/5
Jest tu na pewno zalążek tego, co później odnajdziemy na płytach Stonesów, ale nie oszukujmy się, na tej płycie są głównie przeciętne covery. Nie ma tu jeszcze tej charyzmy i pazura do którego przyzwyczają nas później. 6/10
The Doors
4/5
Porządni, chociaż mocno stonowani Doorsi. Jedna z tych płyt, której nie poniosła fantazja. A szkoda. To nadal dobra płyta, ale wątpię, aby ktoś lubił ją najbardziej ze wszystkich. Nie chcę pisać, że jest nudna, bo nie jest, ale brakuje jej magii, tej dodatkowej iskierki, która przypomni mi, że słucham właśnie jednego z najlepszych zespołów wszechczasów. 6.5/10 równane w górę.
Pavement
4/5
No mam problem z tą płytą. Z jednej strony wszystko mi w niej pasowało, z drugiej mam wrażenie że już wszystko to kiedyś słyszałam. Zdążyłam się już przyzwyczaić do innowacji lub klasyki klasyk na tej liście. A to ani klasyka ani wielki zespół. Po prostu Indie rock jakich wiele. Mimo to podobało mi się i nie mogę z czystym sercem dać mniej niż 6.5/10 równane w górę.
Culture Club
3/5
Hmm zastanawia mnie, co ta płyta tu robi. Karma Chameleon to jest hit a reszta też całkiem przyjemnie łaskocze w uszy, a Boy George przetarł wiele szlaków dla przyszłych artystów, szczególnie w temacie wyrażania siebie. Ale no to jest taki pop-rock lat 80’. Dobra płyta, ale czegoś mi brakuje. 6.5/10 ale równane w dół.
The Offspring
4/5
To była moja muzyka, gdy miałam 13 lat. Self esteem to do teraz jeden z moich ulubionych rockowych kawałków. Czy cała płyta jest genialna? Raczej nie, ale jest naprawdę dobra i zabawna. Niektóre z ich tekstów mogłyby być standupem. Mocne (bardzo mocne!) 8/10
The Avalanches
3/5
Ech. Ja i elektronika nigdy się nie polubimy. Ta była na granicy słuchalności. Nigdy nie wrócę do niej z własnej woli, ale te momenty z kojącym damskim wokalem były nawet przyjemne. 5/10
D'Angelo
2/5
W teorii mogłabym dać 3/5 bo nic mi ta płyta nie zrobiła. Ale gdy myślę o innych, które dostały te ocenę to nie mogę tego zrobić. Paskudne pościelówy, soul bez duszy. Utwory jak na przesłuchaniach do talent show. Nie przemawiało to do mnie wcale. 4.5/10 równane w dół.
Dr. Octagon
2/5
O jezu, to było na granicy dziwnego i obrzydliwego. Same utwory są proste i chwytliwe, powtarzające się "refreny" szybko wpadają w ucho. Ale cała ta otoczka jest odrzucająca. Czy muszę słuchać fragmentu porno jako wstępu? 4.5/10 równane w dół, chociaż spokojnie same kawałki mogłyby mieć 6/10, ale ten "superzabawny" koncept kosmity-ginekologa odejmuje więcej niż jedną gwiazdkę. I piszę to jako osoba, która lubi dziwne rzeczy.
Beatles
4/5
Wcześni Beatlesi, więc trochę błędów nowicjuszy i takiego oldschoolowego grania, ale nadal to jest płyta najlepszego zespołu wszech czasów. 8/10 i wielkie miejsce w moim sercu.
Jeff Beck
3/5
Hm… trochę nie lubię płyt, które mają po prostu na celu pokazać “hej, umiem grać na gitarze”! Wolę projekty w pełni artystyczne, z oryginalnymi kompozycjami, autorskimi tekstami i poczuciem kreatywnej i artystycznej sprawczości. Tu tego nie ma. Za to jest Rod Stewart, który nie jest, nie był i nie będzie moim ulubionym wokalistą, więc żadna to dla mnie wartość dodana. 5/10 chociaż poważnie się zastanawiałam czy nie dać mniej.
Powiem to: dla mnie U2 jest kiczowate. Już pomijam pseudointelektualnego Bono, ale te wyniosłe, optymistyczne teksty do mnie nie trafiają. Ich wczesne płyty były okej, ale ta? To już ten moment, kiedy zaczęli się odklejać. Dla mnie ulubionym utworem Bono na zawsze zostanie jego solo w Do they know it’s Christmastime at aaaaallll. 6.5/10
Joni Mitchell
4/5
Powiedziałam to raz i powiem to znowu: Kocham Joni Mitchell. Ta płyta czasami za mocno skręca w stronę jazzu, aby stać się moją ulubioną. Ale wciąż ma w sobie melodyjny głos Joni i jej cudowne folkowe ballady. Niesamowity talent i jeszcze większa wrażliwość 8/10
Yeah Yeah Yeahs
4/5
Ten zespół ma pazur. Uwielbiam rockowe zespoły z damskimi wokalami, a tu mamy jeszcze taką surową, nieoszlifowaną wersję tego, co lubię w takich zespołach. Mocne 7/10
Blue Cheer
3/5
No cóż, protoplaści mocnego grania, czy coś. Taki mocny rock dla ludzi, którzy kiedyś byli młodzi. Kiedyś może nowatorskie, ale teraz traci myszką. 5/10
The Chemical Brothers
2/5
Ech i co ja mam zrobić. Nie umiałam przesłuchać tej płyty jednym ciągiem. Męczyła mnie. Momentami była ciekawa, miała coś w sobie ze ścieżki dźwiękowej do jakiejś gry. Ale no nie jestem w stanie dać więcej niż 4/10, bo męczyłam się bardzo o wręcz zmusiłam się, by ją skończyć. Nie lubię elektroniki no.
AC/DC
4/5
Klasyk. Jeden z tych zespołów, które zna każdy. Nigdy nie była to moja ulubiona muzyka, ale doceniam te mocniejsze brzmienia i odważny wokal. Co mam powiedzieć? Nic zaskakująco, po prostu dobry rock. 7.5/10
The Specials
4/5
Taka płyta na granicy. Ja, czasem wbrew sobie, lubię ska. Nie szanuję, ale lubię. Napawa mnie radością i zmusza do tańca. A to jest naprawdę porządne ska. Płyta jest zróżnicowana ma bardziej energiczne utwory, ale nie boi się wejść w te bardziej bujane. W sumie to nie mam się do czego przyczepić. 7/10
Janet Jackson
4/5
A mi się nawet podobało. Lubię rytmiczny pop, a głos Janet jest nieziemski. Nie jest to płyta z jej największymi hitami, ale doceniam koncept i spójność. 7/10
Neil Young
4/5
Ja to po prostu lubię Neila Younga. Nawet kiedy wydaje mi się, że fałszuje i głos ma słabszy niż teksty to jest w tym tyle prawdy, że i tak wychodzę oczarowana. 8/10
Manu Chao
4/5
Momentami czułam się przestymulowana tym wszystkim i całą otoczką, ale ogólnie vice brudnej ulicy w ciepły, letni, klejący się od potu dzień mi pasuje. Człowiek aż chce tańczyć. Wokal nie do końca mój, ale nie on tu jest najważniejszy - liczy się KLIMAT. 7/10
Emerson, Lake & Palmer
3/5
Nie byłam i nie jestem i nie będę fanką progrocka, ale nawet ja wiem, że ten gatunek doczekał się lepszych zespołów. Stoję po stronie, że żaden utwór świata nie powinien trwać 20 minut, ale jeśli już trwa to niech chociaż jest bardziej ambitny i epicki niż to czego mi przyszło słuchać. 5/10
Sleater-Kinney
3/5
Ja ogólnie uwielbiam kobiece zespoły punkowe, riot Grrrl itp. Ale ten akurat mi nie siadł. Było w tej płycie wszystkiego za dużo i za mało jednocześnie. Wymęczyła mnie i wynudziła. Nie zafascynowała. 5/10
DJ Shadow
2/5
Bóg mnie testuje. Umęczyłam się strasznie, powtarzalne bity, które się ciągną w nieskończoność, losowe przebitki, wszystko za długie i zbyt męczące a do tego bez polotu. 4/10
George Michael
4/5
Hmmm. Ja lubię George’a Michaela, ale tego najwcześniejszego. Z czasów Wham i Careless Whisper. Ale ta płyta też daje radę, jest pewnym podkreśleniem własnej drogi, ma spójny koncept i jest dość ambitnym popem z lekko soulowskim/funkowym zacięciem. 7/10
Miles Davis
3/5
Oj to akurat zupełnie nie dla mnie. Nauczyłam się powoli lubić jazz. Ale jednak taki klasyczny, bez wokalu i dynamiki mnie nudzi. Tu nic nie przykuło mojej uwagi i bardzo szybko stawało się tłem codzienności. To pewnie moja wina, ale niestety muszę być subiektywna, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi. 6/10
5/5
No lubię te płytę. To pewnie jest sentyment z czasów młodości i Zmierzchu, ale dalej działa, szczególnie tytułowy kawałek. Kocham ten wokal, dynamikę i te gitarę. Co począć? 9/10
King Crimson
3/5
Połowę czasu modliłam się, aby pojawił się jakiś wokal, który jakoś uspokoi tę kakofonię, nada jej spójności i zepnie w całość. A kiedy się pojawił żałowałam, że Bóg mnie wysłuchał. Bardzo nadęta, przerośnięta płyta, która się dłuży, nudzi i męczy. Na granicy 4 i 5. 4.5/10 równane w górę.
Q-Tip
4/5
Zaskakująco skoczny i melodyjny album, jak na twórcę spod znaku hip-hopu. Nie jest to może coś wyjątkowo głębokiego, ale da się przy tym dobrze bawić. 7/10
Aerosmith
4/5
Boże i znowu dochodzę do wniosku, że mam gust muzyczny starego, białego, heteroseksualnego mężczyzny. I bardzo mnie to smuci. Ale no słuchałam tej płyty w samochodzie i myślę, że właśnie do tego została stworzona. Nie mogę jej dać mniej niż 7/10. Nie kiedy tak cudownie się do niej stuka butem w deskę rozdzielczą.
Elvis Costello
4/5
Po raz kolejny, na przekór wszystkim, kocham Elvisa Costello. Nie wiem po co tu tyle jego płyt ani dlaczego wcześniej o nim nie słyszałam, ale nie narzekam. Jest w nim coś teatralnego. Filmowego. Jak ścieżka dźwiękowa do filmu dla nastolatek z lat 80. 8/10
Antony and the Johnsons
4/5
Uwielbiam ten zespół. Kiedyś słuchałam bardzo dużo, ale z czasem zupełnie o nich zapomniałam. Dobrze, że ta lista mi przypomniała. Niestety to jeden z tych tworów, który najlepiej przyjmuje się w małych dawkach. Przy całej płycie vibrato zaczyna męczyć i przytłaczać, a całość topić swoim smutkiem i liryką. Mimo tego 8/10
Faith No More
4/5
Porządny rock, z pomysłem, dobrym wokalem i chwytliwymi melodiami. Nie zmieni mojego życia, nie przewrócił mojego świata i nie będę tego słuchać na zapętleniu, ale spędziłam z nim miłą godzinę i nie będę się zapierać, gdy ktoś to znowu puści. 7/10
Otis Redding
3/5
Kilka hitów, ale mam wrażenie że też sporo coverów, utworów, które są zapychaczami. Tak, głos jest niepodrabialny. Bezkonkurencyjny. Czysty jak dzwon. Ale całość? Nie poruszyła jak powinna, była trochę monotonna i wtórna. 6/10
Portishead
4/5
Zapomniałam o istnieniu tego zespołu! A szkoda, bo jest wybitny. Nie lubię trip hopu, ale ten klimat, ten leniwy wokal, ta senna, oniryczna atmosfera. Cudo! 8/10
Funkadelic
2/5
Wymęczyła mnie ta płyta. Oczekiwałam czegoś radosnego, a było męcząco i nużąco. Po kilku godzinach już nic z tego nie pamiętam. 4/10
Emerson, Lake & Palmer
3/5
Kilka naprawdę fajnych zabaw muzyką, podobają mi się muzyczne trawersacje. Ma to w sobie lekkość i finezję. Podoba mi się też jako koncept. Mocne 6.5/10, obniżam, bo jednak, pomimo podziwu nad pomysłem i wykonaniem, to nadal wolałabym słuchać oryginalnych kompozycji.
Paul McCartney and Wings
3/5
Paul McCartney to mój mąż, ale ta płyta nie była idealna. Kompozycje chociaż przyjemne nie trafiały prosto do serca, a warstwa tekstowa też pozostaje trochę do życzenia. Zdarza się najlepszym. 6/10
Digital Underground
2/5
To nie tak, że nie bujało. Bardzo rytmiczny, lekki rap. Ale te teksty, jezu te teksty. Jestem kobietą i dostałam skrętu kiszek z tej żenady. Gdybym chciała godzinę słuchać o tym jak ktoś jest napalony to odpaliłabym sobie redpillowego youtube’a. Odejmuję gwiazdkę za ten przestarzały duch. 4.5/10
The Divine Comedy
4/5
A mi na przekór wszystkiemu się podobało. Było teatralnie, musicalowo i britrockowo. Im dalej w płytę tym lepiej. Lubię takie przegięte projekty. 7/10
Queen
4/5
Niektórzy uważają, że Queen jest przereklamowany. Nie zgadzam się. Dla mnie jest melodyjny, radosny, szalony, odważny. Dobrze jest posłuchać ich w formie albumowej, a nie kompilacji największych hitów. Mocne 8/10. Killer Queen na zawsze w moim sercu.
Radiohead
4/5
To jeden z ważniejszych zespołów ostatnich lat. Wszyscy się nimi inspirowali. Mają lepsze płyty niż ta, ale i tu jest wszystko, co w nich kocham: klimat, dobry wokal, jakaś taka industrialna nostalgia. Trudno się oderwać, jest w tym coś hipnotyzującego. 8/10
The Who
3/5
Nie lubię, gdy są tu płyty z występów na żywo. Lubie oceniać płytę jako spójny koncept, a trudno to robić w takim wypadku. Mimo to, jest kilka momentów, które mi się podobają, ale znowuż - to są stare utwory, nic nowego! 6/10
John Martyn
3/5
Kolejny przeciętny rock, który pomimo naprawdę pięknego wokalu i kilku sprawnych kompozycji nie robi mi nic. Ileż można słuchać tego samego? 6/10 i dzieki Bogu, że to już za mną. Gdzie innowacja? Kreatywność! Przełomowość!
Stevie Wonder
3/5
Ja wiem, że to geniusz, ale ta płyta niezbyt do mnie trafia. Tak, melodię są piękne, głos ma niesamowity, ale po prostu to nade mną przelatuje. Mogę pokiwać głową i potupać nóżką, ale niewiele zostanie, gdy ostatni dźwięk już przebrzmi. 6.5/10 równane w dół.
Kraftwerk
3/5
Słuchałam tego na autostradzie, więc trudno było nie docenić, ale mimo wszystko - 20 minut poświęcone na jeden kawałek?! Na Boga dlaczego? Szczególnie, że to prosty utwór, po pierwszych 5 minutach już nic nas nie zaskoczy. 6/10 i sama się dziwię, że aż tak dużo.
ZZ Top
3/5
No cóż, ZZ Top nigdy Top, raczej tak gdzieś w środku. To porządny zespół, ale nie porywa. Jest to po prostu trójkowy uczeń, robi to czego się od niego oczekuje i niewiele więcej. 6/10
Garbage
4/5
Jest coś w zespołach rockowych z damskim wokalem, co na zawsze chwyta mnie za serce. Może dlatego, że jest ich tak niewiele, ale wydają mi się bardziej wyjątkowe i każdy ma swój styl. 7/10
Slayer
3/5
Mam wrażenie, że cały ten wokal był na przyspieszeniu. Bardzo monotonna płyta. Kto by pomyślał, że taka dawka energii może się znudzić? 5/10
Turbonegro
2/5
Kolejne miałkie punkowe popłuczyny. To nawet energii zbyt wiele w sobie nie miało. Nie zapamiętam pól utworu z tej płyty i nawet niezbyt wiem, co o niej powiedzieć. 4/10
Throwing Muses
4/5
O, przyjemne nawet. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że jak punk to tylko z damskim wokalem. Ma to wtedy fajny pazur i własny sznyt. 6.5/10 równane w górę, bo dość mam tej przeciętności na tej liście ostatnio.
Radiohead
4/5
Bywa trochę chaotyczny, ale ten klimat, niesamowity niepokojący dźwięk i te kompozycje, które lepią się do skóry jak pot... Nie wiem, jak można tak cudownie tworzyć atmosferę. Kilka utworów zbyt męczących i dłużących się w nieskończoność psuje odbiór, ale i tak 6.5/10 równane w górę.
Nitty Gritty Dirt Band
2/5
Lubię country i folk. Folk lubię nawet bardzo, ale na Boga! Ponad dwie godziny ekstremalnego country to już lekka przeginka! Gdyby było to krótsze to dałabym może 5/10, może nawet 6 w zależności od doboru utworów, ale tak? 4/10 i nigdy więcej.
The Pogues
4/5
No lubię taką muzykę. Wydaje mi się być szczerą, blisko korzeni, radosna. Taka ludzka. Nie jest ambitna, skomplikowana ani przeintelektualizowana. Jest ludzka. Porywa do tańca jak na wiejskiej zabawie. I ja to szanuję. 7/10
The Flaming Lips
4/5
Mam ogromny sentyment do tej płyty. Jest eksperymentalna, spójna, kreatywna. Na granicy concept albumu, a ja takie cenię najbardziej. A do tego jest dziwny i ma w sobie różowe roboty. Czego chcieć więcej? 8/10
Queen
5/5
Kolejna dobra płyta Queen. Zaskakujące są te country naleciałości, nie znałam ich od tej strony. No ale błagam na tej płycie jest Bohemian Rhapsody! Musi wejść 9/10
Nick Cave & The Bad Seeds
5/5
To jest kot. Nikt nie pisze takich piosenek, poezji prosto z rynsztoka, takiej, która przykleja się do podeszwy buta i chociaż bardzo chcesz to nie możesz jej doczyścić. Uwielbiam wszystko, co jest z nim nie tak. 8.5/10 równane w górę.
Stephen Stills
3/5
To jest jakieś plumkanie nawiedzonego grajka. Teksty wzniosłe, muzyka przeciętna. Wszystko inne też średnio ciekawe. 5/10 i to chyba z litości.
R.E.M.
5/5
Nie będę przepraszać za to, że kocham te płytę. Może dla innych jest kiczowata, ale dla mnie jest zbiorem hitów, a ostatni kawałek miałam kiedyś na zapętleniu przez dobre kilka tygodni. Jasne, maniera śpiewania może wkurzać, ale dla mnie jest po prostu rozpoznawalna i dziwna w dobry sposób. 8.5/10 równane w górę.
Butthole Surfers
1/5
Czego innego można się było spodziewać po zespole o takim tytule? Jest kilka ciekawych eksperymentów i inspiracji, ale mam już dość tego wyciągania słabych płyt za uszy tylko dlatego, że są “nowatorskie” albo “dziwne”. 2.5/10
Kid Rock
3/5
Ten album bym jak tanie piwo. Nic specjalnego, ale robi swoją robotę. Nie udaje że jest czymś innym, bardziej wyrafinowanym i ambitnym. Dociera do mas, rozluźnia i leci dalej. 6/10 nie dla koneserów.
LCD Soundsystem
3/5
Nawet lubię ten zespół, ale ta płyta była dla mnie zbyt elektronicznie hałaśliwa. Brakowało mi spójności i jakiejś sensownej koncepcji. 6/10
The Police
4/5
Kiedyś nie wiedziałam, że the Police aż tak blisko do ska. Teraz już to wiem, ale głos Stinga nadal mi to wynagradza. Czy to ich najlepsza płyta? Raczej nie. Ale nadal jest rytmiczna, melodyjna, chwytliwa i po prostu ciekawa. 7.5/10
4/5
PJ Harvey to jedna z ikon kobiet w muzyce. Darzę ją ogromnym szacunkiem za odwagę, wyznaczanie trendów i swój własny indywidualny styl. Ale akurat ta płyta nie skradła mojego serca tak jakby mogła. Trochę zlewała mi się w jedno, nie udało jej się uchwycić mojej uwagi. 6.5/10 równane w górę za autorski sznyt.
The Mothers Of Invention
2/5
Dlaczego ta płyta brzmi jakby Alvin Wiewiórka obrażał wszystko, co kocham? Momentami bardzo melodyjna, czasami wręcz asłuchalna, niedojrzała satyra człowieka, któremu się wydaje, że jest lepszy od innych. I tak, niektóre utwory są chwytliwe. I tak, niektóre teksty są zabawne. Ale jako całość odrzuca mnie od siebie jak nadpsuty owoc. 4.5/10
Elton John
3/5
Mój problem z tą płytą jest taki, że robi się monotonna. Wszystko jest zagrane i zaśpiewane na wysokich emocjach i tempie, co sprawia że robi się z tego zupa pełną soczystych kawałków, ale jednak rozmemłana i zbita. Taka muzyczna papka. A szkoda, bo Eltona uwielbiam, a Tiny Dancer ma wielkie miejsce w moim sercu. 6/10
Frank Sinatra
4/5
Smutne, nostalgiczne i takie wieczorne. Ktoś tu napisał, że każdy Sinatra brzmi jak święta i trudno się nie zgodzić. Ale ten brzmi jak samotne święta, bez choinki i z niedopałkami w kominku. 6.5/10 równane w górę.
The Who
4/5
A mi się zaskakująco podobało. Lekkie, dowcipne, proste, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Czyści mózg niczym szczypta wasabi albo pasta do zębów. 6.5/10 równane w górę.
Bill Evans Trio
3/5
Jest to jazz. I to ten, który może i potrafię docenić, ale który mnie lekko nuży. Rozumiem go intelektualnie, ale nie czuję go emocjonalnie. To pewnie moja wina. 6/10.
Richard Hawley
4/5
Ta płyta brzmi jakby była dużo starsza niż jest. I to komplement. Taka pradawna dusza mam poczucie, że za nią stoi. 7/10
The Verve
3/5
To brzmi jak takie słabsze Radiohead z elementami Muse. Nic dziwnego, że to One Hit Wonder, niewiele więcej mają do zaoferowania. Bardzo wtórne, pozbawione tożsamości. 5.5/10
Rod Stewart
4/5
Nie wierzę, że spodobała mi się płyta Roda Stewarta, który udaje brytyjskiego Boba Dylana zakochanego w country. Ale niestety tak właśnie jest. W ogóle mi się nie dłużyła, nóżka chodziła i jest jak jest, czyli jest 7/10.
David Bowie
4/5
Nie jestem fanką tych instrumentalnych wstawek, ale całość mi się podoba. Jest odważna, wierna sobie i taka inna od wszystkiego, co wtedy wychodziło. 6.5/10 równane w górę.
Adele
5/5
No i wejdzie 9/10, bo chociaż nie jestem fanką Adele to i tak muszę przyznać, że ta płyta nie ma żadnej złej piosenki. Wszytsko jest spójne, liryczne, czasem musicalowe. Porządny, ambitny pop osoby z niesamowitym głosem. Podziwiam.
Miles Davis
2/5
No błagam. W ten sposób mnie nie przekonacie do jazzu. Wiem, że jestem na niego za głupia, ale 20 minutowe utwory, które mają tyle zawijasów i zwrotów, że głowa mała, nie pomagają. To jest chaos i momentami brzmiało jakby inne samochody na mnie trąbiły. 4/10
New Order
4/5
A lubię New Order. elektronika nie jest tu nachalna, raczej stanowi tło niż główny sens i motyw przewodni. Utwory są melodyjne i wpadają w ucho. Nic mi się nie dłuży. 7/10
Dr. John
3/5
Takie to trochę bez tożsamości. Początkowo brzmiało jak muzyka bezdomnych, doświadczonych życiem tylko po to, aby potem przerodzić się w jakieś afrorytmy, egzotyczne i niedopasowane do przeżartego głosu. Trudno mi zrozumieć tę płytę i cieszę się, że jest już za mną. 5/10
Al Green
4/5
Oj, jaki on ma głos. Jak atłas. Miękki, ciepły z interesującą fakturą. Można słuchać w nieskończoność. Gatunek muzyczny nie do końca w linii z moją wrażliwością, ale ten wokal to wynagradza. Przykrywa. 7/10
Peter Tosh
3/5
Kilka utworów, bardzo melodyjnych i chwytliwych (Ketchy Shuby) np. Ale ogólnie jest to kolejne generyczne reggae o legalizacji zioła. Nie wiem, czasem mam jakieś rozkminy, czemu wokół jednej używki narosła aż taka kulturowa obudowa. 6/10
5/5
Czasem się zastanawiam czy jestem fanką Bowiego czy jednak Stardusta. Piękny album. Bez żadnego słabego punktu. Wierny sobie. Eksperymentalny ale też komercyjnie przyswajalny. Bez długich instrumentalnych utworów, które mnie gubią. Z ciekawym i spójnym konceptem. 9/10
Slipknot
3/5
Hm. Spodziewałam się większego poweru. Czegoś co obudzi samego diabła. A dostałam trochę growlu i kilka piosenek, które mogliby śpiewać Muse. I co najgorsze, te wolne ballady były jasnym punktem tej płyty. Nie wiem, zawsze mi się wydawało, że metal zdziera z Ciebie skórę, dlatego go nie słuchałam. A tu się okazuje, że w większości wypadków jest po prostu nudny. 6/10
Arcade Fire
4/5
Kwintesencja tamtych czasów. Komercyjna, a jednak uchodząca za alternatywną. Chwytliwa, a jednak odbierana za artystyczną. Oryginalna, a przecież było wtedy tyle zespołów, które brzmiały podobnie. Słucha się jej i słyszy się lato, podróże samochodem i nie do końca szaloną młodość. 7/10.
Kraftwerk
4/5
Nie wiem, co się ze mną dzieje, że podoba mi się taka muzyka. Ale ma w sobie coś niezwykłego. Jak nie z tego świata. Ścieżka dźwiękowa do filmu sci-fi. I ja to kupuję. 7/10 a to u mnie, jak na elektronikę, dużo.
Air
4/5
Zaskakująco przyjemna elektronika. I to drugi dzień z rzędu. Chyba nic nie mam do elektroniki, jeśli bywa czasem okraszona pięknym wokalem. Wtedy wszystko nabiera innego wymiaru. 6.5/10 równane w górę.
Sisters Of Mercy
4/5
Ok, to wszystko brzmi jak jedna bardzo długa piosenka. Ale, stety-niestety, jest to bardzo dobra piosenka, która buja. Miałam ochotę tańczyć po pokoju przez cały czas trwania tego albumu. Jest to trochę generyczne. Nie zmieni świata. Ale daję 7/10
Arcade Fire
3/5
Drugie Arcade Fire w krótkim czasie. Albo mam zmęczenie materiału albo jest to słabsza płyta. Bardziej wtórna. Ostatnia piosenka to jest sztos, ale cała reszta przeciekła mi przez palce. 6/10.
Metallica
3/5
Czasami nawet lubię Mettalicę, a czasami, tak jak teraz wydaje mi się nudna, generyczna. Nie wzbudza żadnych emocji, szczególnie kiedy upiera się na zażynanie mojej sympatii długimi instrumentalnymi utworami. 6/10
Motörhead
3/5
Muzyka, która brzmi w każdym utworze tak samo, a do tego teksty, które sprawiają, że chcę je natychmiastowo wymazać z pamięci. Gdyby nie tytułowy kawałek, do którego mam sentyment, to byłoby dużo niżej. 5/10
Dennis Wilson
4/5
Momentami klawisze są wręcz rażące, a maniera śpiewania męcząca, ale ogólnie bardzo przyjemny, leśny, lekko psychodeliczny, bardzo melodyjny album, który słucha się jak ścieżkę dźwiękową jakiegoś alternatywnego filmu. 6.5/10 równane w górę.
David Bowie
4/5
Momentami bywa średnio, ale ogólnie jest to porządny melodyjny, chwytliwy i taneczny Bowie, który potrafi zaskoczyć. Jest tu miejsce na komercyjne kawałki i na szalone, kosmiczne eksperymenty. 6.5/10 równane w górę.
Frank Black
2/5
Co to w ogóle było? Za długie, miałkie i z kilkoma chwytliwymi kawałkami. Pozbawione sensu, polotu, wagi. Nie rozumiem co ta płyta robi na tej liście. Tak, da się ją słuchać i nawet uszy nie krwawią, ale sam bezsens tego tworu sprawia, że daję mu 4.5/10 równane w dół.
Barry Adamson
2/5
Ścieżka dźwiękowa do filmu, którego nigdy nie będę chciała obejrzeć. Chaotyczna, ciągnąca się w nieskończoność. Przeplatana jakimiś dziwnymi monologami. Zbyt eksperymentalna dla kogoś takiego jak ja. 3/10
Can
3/5
Dlaczego ta lista mi to robi? Ciągle zarzuca mnie nudnymi, długimi, często instrumentalnymi utworami, które nie tylko nudzą, ale i denerwują? Momenty z wokalem bywały piękne, ale no 40 minut muzyki zamkniętej w czterech utworach to nie moja bajka. Ja jestem prostą dziewczyną, lubię jak kawałek mieści się w dłoni. 5/10.
Sigur Rós
4/5
Oj kiedyś jak się chciało być fajnym i alternatywnym to się właśnie tego słuchało. Ja taka nie byłam. Ale z wiekiem zaczynam doceniać tę leniwą, spokojną, wieczorną i mroźną atmosferę tych utworów. Są trochę z innego świata. 6.5/10 równane w górę, bo dość już mam złej muzyki.
Hanoi Rocks
3/5
Co to ma być? Dlaczego te wszystkie rockowe płyty brzmią tak samo? Ma to jakiś klimat, wokal też jest przyjemny, ale w żadnej mierzę nie czuję, że mam do czynienia z jedną z najlepszych płyt w historii. Bo niby dlaczego? Co drugi rockowy zespół tak brzmi. 6/10/
Ute Lemper
4/5
Ciekawa płyta. Musicalowo-kabaretowa. Mroczna, trochę jak klub w piwnicy. Z własnym charakterem i stylem. 6.5/10 równane w górę, bo mam dość tego jak generyczne bywają tu albumy.
Duke Ellington
3/5
Kolejny instrumentalny jazz. Ten ma sporo kopa, wyobrażam sobie, jak ludzie musieli kiedyś do tego tańczyć. Ale jazz nie jest, nie był i nie będzie dla mnie, szczególnie kiedy nie jest okraszony wokalem. 6/10.
4/5
Taki typowy 80'sowy pop-rock. Ja lubię takie rzeczy, męskie wokale, syntezatory, pop ballady, chwytliwe bity. Nie jest to dla każdego i ociera się o kicz, ale mi wpada w ucho i sprawia, że chce spryskać włosy zbyt dużą ilością lakieru. 7/10.
Def Leppard
4/5
No taki ulubiony zespół wszystkich ojców, ale jak wiemy, ja mam trochę gust starego człowieka. Pour some sugar on me na zawsze w moim serduszku i chociaż reszta utworów jest dość podobna i gdzieś znika w tle to sam ten jeden hit wyciąga tę płytę na 6.5/10 równane w górę.
SAULT
3/5
Ważne: nie oceniam ze względu na przekaz. Nie oceniam też ze względu na pochodzenie/rasę/orientację artystów. To po prostu nie moja muzyka. Trochę monotonna, trochę zbyt rytmiczna a za mało melodyjna. Za dużo mówionych wstawek. Nie byłam w stanie się zakochać w żadnym z kawałków i chociaż bardzo szanuję + uważam że takie albumy są potrzebne to nie jestem w stanie dać więcej niż 5.5/10
Talking Heads
4/5
Niesamowitą energię ma ta płyta. Radość, pazur, artystyczny sznyt. Wszystko, czego oczekuję po lekko alternatywnym zespole z mocnym komercyjnym zacięciem. Chce się tańczyć, chce się żyć. 7/10
Television
3/5
Ciekawy zespół. Utwory są dość oryginalne i potrafią wpaść w ucho, ale nie zostają na dłużej w sercu. Na pewno słyszałam już sporo gorszych płyt. Ale słyszałam też sporo lepszych. 6.5/10 równane w dół.
Peter Frampton
2/5
Czy naprawdę mam słuchać coverów, które są dużo gorsze od oryginałów i udawać, że to jest jakaś wybitna płyta? Ani to ciekawe ani kreatywne, nie były w żaden sposób innowacyjne. Nie wiem, dlaczego to się tu znalazło. 4.5/10. Pewnie powinno być 5, ale jestem zbyt wkurzona na obiektywizm.
The Rolling Stones
4/5
Mało rockowi Ci Stonesi, ale w takim wydaniu też ich akceptuję. Jest w tym coś miękkiego, bardziej nostalgicznego. Kojarzy mi się trochę z Dylanem, Youngiem itp. Przyjemne, może nawet kojące. A pierwszy utwór to sztos nad sztosy. 7/10.
Pet Shop Boys
3/5
Dość przeciętne jak dla mnie. Męcząca maniera i chociaż ma to ten urok lat 80. to jednak jest dość płytkie. Nawet te największe hity z albumu nie trafiają jakoś mocno, nie porywają do tańca, nie zmuszają do nucenia. 6/10.
Mercury Rev
4/5
O dziwo mi się podobało. Spodziewałam się kolejnego bełkotu spod znaku shoegaze, a dostałam porządny alternatywny rock. Ktoś tu napisał, że to gorszy kuzyn Flaming Lips i coś w tym jest, ale końcówka płyty jest naprawdę mocna i dość eksperymentalna, widać że szukali swojej drogi. 7/10
5/5
Cóż na to poradzę, że kocham The Kinks. Są zabawni, dowcipni i po prostu fajni. Ich muzyka budzi radość, wyzwala tonę pozytywnej energii i po prostu wpada w ucho. A do tego mają swój własny, dość oryginalny styl. 9/10
3/5
Mam jakiś problem z tym zespołem. Lubię głos Bono. Lubię też niektóre melodie. Ale całość jest taka radiowa. Osłuchana i oklepana. Nie jestem w stanie z czystym sercem dać tej płycie 6/10. Może właśnie dlatego, że słuchałam singli praktycznie od urodzenia. Mam przesyt tego zespołu.
The Fall
4/5
O dziwo znowu mi się podobało. Może to tylko dwa chwyty powtarzane w kółko, ale potrafię docenić, w jaki sposób wybrzmiewają. W tej płycie jest coś, co robi niepowtarzalną atmosferę. Dla mnie naprawdę porządny rockowy album. 7/10
Sister Sledge
3/5
Przyjemne, buja, ma w sobie mnóstwo energii. A jednak czegoś mi brakuje. Nie porwało tak, jak zwykle porywa taką muzyką. Było zbyt rytmiczne i wesołe na soul, zbyt sztywne i płytkie na dobry funk. Nie umiem tego dobrze sklasyfikować, ale wyszła mi z tego miksu płyta 6/10
The Who
3/5
Nudne i bez Pazura. Po raz kolejny mam wrażenie jakbym słuchała rozcieńczonych Beatlesów. Nic ciekawego, parę chwytliwych kawałkowów, ale nie zestarzało się to najlepiej. 6/10
Ladysmith Black Mambazo
3/5
No było to relaksujące i przyjemne, ale bardzo monotonne i nie odczuwałam, żeby było na wysokim muzycznym poziomie. Jako ciekawostka owszem. Ale żeby tego słuchać regularnie? 5/10
The Dictators
2/5
No nie. I jeszcze ten cover I got you babe. Kolejny zespół, któremu się wydaje, że jest inny, a jest taki sam. Jakieś krzyki, wyciszanie utworów. Za jakie grzechy dobry Boże? Nie była to najgorsza płyta na tej liście, ale w swojej miałkości była po prostu słaba, przeciętna i łatwa do zapomnienia. 4/10.
Kanye West
5/5
Gardzę Kanye. Ale niestety ta płyta jest fantastyczna, dobra nawijka, świetne featy, muzycznie i melodyjnie też sztos. Z ciężkim sercem, ale 9/10.
Michael Jackson
5/5
Och, kolejna kontrowersyjna postać, której nie da się odebrać talentu. Na tej płycie jest tyle hitów. Znam prawie każdy kawałek. Z wieloma mam piękne wspomnienia. No takich płyt nie ma zbyt dużo. Historyczna i przełomowa. 9/10
Bob Dylan
5/5
Nigdy nie będę obiektywna, gdy chodzi o Boba. Kocham go miłością prawdziwą. Tangled up in blue to jedna z moich ukochanych piosenek. To nie jest dla każdego. Żaden wybitny wokal, melodię też niezbyt specjalne, ale jest w tym jakaś prawda. 9/10
Ray Charles
3/5
Lubię Raya Charlesa, ma niesamowity głos i wyczucie muzyki. Ale ta płyta była bardzo monotonna, jak jeden bardzo długi utwór. Nie poruszyła mojej czułej struny, a szkoda. 6/10
The Clash
4/5
Kocham ten zespół. Nie byłam wcześniej tego pewna, ale już jestem. Proste melodie, ale są tak chwytliwe, tak prosto w serce, że nie da się nie tupać nogą. Ta płyta jest lepsza niż suma czynników - tekstów, wokali, instrumentów. Jest w niej duch epoki. 8/10
UB40
2/5
To było bardzo słabe. Raggae białych ludzi dla białych ludzi. Ten dwunastominutowy kawałek mnie prawie pokonał. Niewiele dobrego mogę powiedzieć, nie bujało i nawet nie niosło ze sobą tej radości, która kojarzy mi się z reggae. 4/10
David Bowie
4/5
Bowie, moja wielka miłość. Pierwsza połowa płyty to mocno 9/10, ale później gdzieś wytraca na impecie, staje się rozmyta, nie do końca potrafi dociągnąć to co zaczęła. Gubi moją uwagę. W efekcie kończy na mocnym 8/10
Grant Lee Buffalo
3/5
To brzmi jak gorsza wersja wszystkich zespołów, które nawet lubię. Nudne, za długie, bez polotu. Można powiedzieć, że poprawne, ale czy o sztuce w ogóle powinno się tak mówić? 5/10.
Miles Davis
4/5
Jak nie lubię jazzu tak ta płyta była świetna, na dużym tempie, z krótkimi utworami, zmianami dynamiki, z niesamowitą energią, którą utrzymywała aż do końca. Niby w większości bez wokalu, ale zupełnie tego nie odczuwałam, ona do mnie mówiła. 7/10.
The Everly Brothers
4/5
Przyjemne, chociaż ambitnym bym tego nie nazwała. Taka muzyka dla grzecznych dziewczynek tamtych czasów. 6.5/10 równane w górę.
A Tribe Called Quest
4/5
To jest dobry rap. Szczególnie single z tej płyty zatrzymują się w głowie na dłużej. Trochę za długa ta płyta, ale ma porządne flow i trudno się do niej jakoś bardzo przyczepić. Waham się między 6.5/10 równane w dół lub w górę. Dam w górę chyba mimo wszystko, ale no taka na granicy jest - nie zachwyciła ale też nie nazwałabym ją przeciętną.